Poniedziałek. Listopad. Pierwszy dzień miesiąca. Rześki poranek. Słońce daje popalić. Panele produkują prąd. A ja produkuję się na treningu. Miało być mocno, ale… Zawsze jest jakieś ale? Nie! Nie zawsze. Dzisiaj chęci i zaangażowanie na najwyższym poziomie. Zabrakło siły? Dziś nogi z betonu.
Magia słuchawek w uszach zadziałała. Miało być mocno, ale nawet poranne rozciąganie, rolowanie itp podobne zabiegi nie pomogły. W słuchawkach zabrzmiał głos informujący o tempie i tętnie. Wszystko na odwrót: tempo niskie a tętno wysokie. To nie wróżyło nic dobrego. Poddać się? Nie! Nic z tych rzeczy. Spróbuje to przepracować. Pierwsze dwa kilometry zgodnie z złożeniami, ale było ciężko. Trzymałem się środkowego zakresu zakładanego tempa. Potem miały być osiemdziesięciometrowe odcinki szybkie i wolne, szybkie i wolne, na zmianę. No i wyszło to co wyszło. Jedynym pocieszeniem było to, że odpędzałem skutecznie myśli o przejściu do marszu. Nie, nie, nie… nie mogę się poddać, jeśli z tego ma coś wyjść. Męczyłem się niemiłosiernie, ale na końcu byłem już zadowolony, bo wytrwałem. Na koniec jeszcze dwukilometrowy odcinek schłodzenia i można odnotować sukces. Połowiczny, ale jest! Zakładam, że będzie dobrze, nie ma innego wyjścia, musi być dobrze. Zrealizuję ten plan. Jutro odpoczynek, a w środę ciąg dalszy.
W domu choroba. Ja się trzymam. Aga – smarcze. Ja nie poddaję się. Przecież dopiero co wstałem „z klęczek”. Suplementuję się witaminami. Witaminami i żelazem z kwasem foliowym, bo w stacji krwiodawstwa zostałem zdyskwalifikowany za niski poziom hemoglobiny. Po miesiącu zrobiłem badania, jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Nic mnie nie złamie, żaden COVID, żadna grypa i inne takie tam.
W południe msza i procesja na cmentarzu. Staliśmy całymi rodzinami nad grobami najbliższych. To jeden z tych niewielu dni, kiedy zwalniamy, zatrzymujemy się, zawieszamy na kołku nasze spory i waśnie i jednoczymy się. I nic nie jest w stanie tego zmienić. Nawet źle ustawione znicze, czy mniej bogata wiązanka, czy oklapłe chryzantemy. Nic. Ta Matka i ten Ojciec, nad grobem których się pochylamy, tak jak przez całe życie nie byli w stanie pojednać nas, tak teraz… Trochę spóźniony ten Bal Wszystkich Świętych.
Miłych refleksji, miłego wieczoru… do miłego zobaczenia.