Ostatnio coś mi się wszystko rozjeżdża. Nastało przesilenie zimowe? Nie mam motywacji. To znaczy mam nieskończone pokłady motywacji, tylko nie potrafię samodzielnie ich odkryć. W tym jest cały problem. Do startu w Warszawie coraz mniej czasu, jestem cały czas daleko w polu. Różne okoliczności stają mi na przeszkodzie i nie widać perspektyw na radykalne zmiany. Tak, wiem. To ja muszę się zmienić, bo jestem facetem, mam 54 lata i ostatnio biegałem w niedzielę. To było już dawno. I co teraz?
Teraz jest sobota, a jak sobota to jest parkrun – 163-ci z kolei. Od rana szklana pogoda, ale nie stoi nic na przeszkodzie, żeby się ubrać i polecieć w las. W końcu schowałem czołówkę i pobiegłem po widnemu – w ciągu tygodnia niestety nie mam takiej możliwości, dlatego wstaję przed piątą rano, żeby wykaraskać się z łóżka i zrobić swoje. Jest fajnie i przyjemnie, ale te ciemności dobijają mnie już. Co prawda około szóstej rano już jest na tyle jasno, że cokolwiek widać, ale to jeszcze nie to. To ranne wstawanie odbija się oczywiście na regeneracji. Zdołałem dwa razy położyć się na tyle wcześnie i zasnąć, a na dodatek przespać całą noc, ale to były tylko dwa razy. Z kolei kilka razy zdarzyło się tak, że położyłem się, przespałem godzinę albo dwie i o północy budziłem się i wegetowałem do trzeciej – masakrycznie.
Wracając do soboty, obudziłem się, wstałem, zjadłem i pojechałem do Grudziądza. O mały włos nie zdążyłbym na start. Jak nigdy w sobotę na 55-ce ruch – zanim włączyłem się, musiałem przepuścić kolumnę blisko dwudziestu aut. Prawie setka waryatów postanowiła rozpocząć deszczową sobotę biegiem. U mnie rekordu nie było, ale biegło mi się całkiem przyjemnie i komfortowo – biegłem równo, a w końcówce przyspieszyłem. Po biegu szybkie zakupy i robię właściwy, zaplanowany wcześniej, przekładany trening. 8km w tempie spokojnym i 8 odcinków stumetrowych z taką samą przerwą w truchcie. Wyszło tak na 70%, czyli mogę być zadowolony.
Przerwa dobrze mi zrobiła, jestem zadowolony… no może akumulatory jeszcze nie są naładowane na 100%, ale widzę w perspektywie, że na horyzoncie jest motywacja. A tak zupełnie z innej beczki – idzie wiosna!