Leniwy upał rozlewa się dookoła. Nie pozwala na wykonywanie szybkich ruchów, a co dopiero znacznego wysiłku fizycznego. W nocy spadł deszcz. Spadł i tyle. To było bardzo gwałtowne zjawisko, które nie pozostawiło po sobie żadnego znaku. Po prostu. Było, minęło. Rano wstałem niewyspany. Garmin policzył mi siedem godzin snu. Ale to, że się nie ruszałem, wcale nie znaczy, że spałem. Pojechałem na Parkrun do Grudziądza. Od poprzedniego, sprzed miesiąca, zapomniałem jak się ścigać. Coś się stało, coś uleciało, czegoś nie ma. Ale nie pozwolę sobie na to, żeby pozostało biadolenie. Przed startem spotkałem Alicję. Miło spotkać kogoś znajomego. Krótka wymiana zdań i czas na bieg.
Przebiegłem Parkrun. Dosłownie. Nawet się dziś nie zaangażowałem, tylko się zmęczyłem. Biegłem nierówno, raz szybciej, raz wolniej powłócząc noga za nogą. Tak czasem jest. Ale będzie lepiej.
No i właściwie to chciałem tylko napisać, że motywacja odpłynęła… odpłynęła w siną dal. Coś tam robię, ale bez przekonania, bez zacięcia, bez determinacji. Nie stawiam wszystkiego na jedną szalę… Pozbieram się z tego, ale to musi trochę potrwać. będę musiał spuścić sobie wpierdziel, zmasakrować się, żeby wejść na właściwe tory. Okazja ku temu będzie już za tydzień w Kwidzynie. Taki przynajmniej mam plan, nie mniej jednak wszystko może się zdarzyć, łącznie z tym, że nigdzie nie pojadę.
Tymczasem idę to wybiegać.