Dzisiaj kolejny dzień, który przybliża mnie do realizacji celu. Pomimo tego, że wczoraj i w nocy padał deszcz, stawiam wszystko na jedna kartę. Jadę do Grudziądza, Magda idzie do szkoły, a ja do lasu. Po trasie parkrun wykonuje kolejny trening. Dzisiaj 7 x 1000 w zawrotnym tempie 5:15 – 5:45 z minutową przerwą w marszu. Wbrew pozorom nie było mi łatwo. Pocovidowe powikłania obnażyły prawdę o stanie mojego wytrenowania. Małymi krokami wracam do żywych, bardzo małymi krokami, żeby nie zepsuć. Wyszło to co wyszło – siódma zmiana najsłabsza, ale jest nadzieja na powrót na właściwe tory. Las o godzinie 8:00 prawie pusty. Dookoła powoli matowiejące jesienne kolory, zanikający szelest mokrych liści i sapiące Ja! Ale nie ma co się martwić, tylko trzeba iść do przodu… a wilków nie było, tylko daniele…