Muszę się w jakiś sposób pocieszyć… niełatwo było mi zwlec się rano z łóżka i zmobilizować do biegania. Ostatni „trening” nie do końca mi wyszedł: wysokie tętno, zmęczenie, niewyspanie… efekt był taki, że Adam odebrał mnie z trasy i zawiózł do domu autem. Wczoraj cały dzień w pracy. A dzisiaj z rana zaświtał myśl, że się odkuję. Krótka rozgrzewka, słuchawki do uszu i biegnę z podcastem w głowie. Dzisiaj Bartek Olszewski. Może to jego zasługa? Pozytywny przekaz, uśmiech w głosie i nagle wszystko stało się łatwe. Pierwszy kilometr 5:27 – delikatnie pod górkę no i z chłodem na plecach – na termometrze niecałe dwa stopnie na plusie, duża wilgotność powietrza. Kolejny kilometr 5:29 – 5:19 – 5:16… lecę na fali podcastu. Dalej było już „z górki” – ostatnie dwa kilometry poniżej 5:00. Myślałem tyko o tym, żeby dać z siebie wszystko. Krok za krokiem, metr za metrem, po asfalcie, mijają mnie samochody, motory, autobusy… w okolicy szkoły w Mokrem dopadła mnie banda zajęcy z pisankami… Alleluja, za dwa dni święta – wszystkiego najlepszego.