Tak się zastanawiam w kontekście ostatnich dni, tygodni, czy miesięcy – jak mam na imię. Jakie imię wybiorę dla siebie za chwilę, czy to będzie dobre imię?
Poranne wstawanie, nawet, gdy stanie się pewna rutyną, jest nie lada wyzwaniem. Poranne wstawanie połączone z czymś dodatkowym, to codzienna walka. Po Biegu Ogniomistrza i niedzielnym odpoczynku zdołałem wykrzesać w sobie tej energii na okres od poniedziałku do czwartku. Pobudka 4:45, poranna toaleta, śniadanie i dochodzenie do siebie. Walka iść, czy nie iść. Rozwiewanie swoich własnych wątpliwości. Czekanie na świt. W końcu… jestem zwycięzcą – wychodzę z domu, a właściwie wybiegam szybkim tempem, żeby jak najszybciej opuścić domową strefę komfortu i nie móc już zawrócić z raz obranej ścieżki. Potem przychodziło otrzeźwienie i orzeźwienie – poranne temperatury oscylujące w granicach zera, szybko sprowadzały mnie do parteru, ale to o to tutaj chodzi. Muszę wiedzieć gdzie jest moje miejsce i z jakiego „A” startuję – z dolnego :-(. Robię swój trening i wracam do domu, doprowadzam się do porządku i jadę do pracy. Wieczorem padam na twarz. Późna kolacja, czekanie na telefon od Madzi – najnowsze wieści – cieszę się, że tak się dzieli z nami każdym dniem.
Wytrzymałem tak do czwartku. W piątek byłem już wypompowany. Ale przez ostatnie cztery dni zrobiłem dobrą robotę treningową – mam nadzieję, że zaprocentuje to w sobotę na parkrunie.
Na sobotę umówiłem się z Przemkiem – rano mieliśmy sfinalizować nasz zamiar. Pobudka jest wyzwaniem – dzień wolny od pracy, a tym czasem… przed park runem piąteczka z trasy BronekRun, takie obczajenie trasy w ramach rozgrzewki. Chwile po ósmej jestem po Przemka. Jedziemy, parkujemy auto i wpadamy do lasu jak dziki w żołędzie. Mamy przetestować trasę i zdążyć na parkrun, więc bez napinki delektujemy się ciszą, brakiem ludzi. Las jest już typowo jesienny. Może nie taki soczysty jak wiosną, ale kolorowy. Pod stopami zaczynają szeleścić liście. Biegniemy trasą parkrun, póżniej wzdłuż „średnicówki”, zakręt w lewo i biegniemy w stronę starej strzelnicy. Kolejny zakręt i biegniemy równolegle do Warszawskiej. Jeszcze kawałek, zakręt, ostatnia prosta i wpadamy na parking skąd za chwile wyruszymy na kolejną przebieżkę. Trasa Bronka jest trudniejsza od parkrunowej, bardziej pofałdowana, droga nie jest tak ubita i przebicie się przez odcinki piaszczyste po tym jak przemieli je tabun biegaczy będzie wyzwaniem. Ale będzie dobrze!
Na parkingu przy rondzie tłum biegaczy. Cieszy duża ilość dzieciaków. Akcja „szóstka za sześć” zbiera żniwa. Po raz pierwszy o takiej wymianie ilości przebiegniętych park runów na szóstkę z wf-ki usłyszałem w Tczewie. U nas w ubiegłym roku szkolnym zaczęło się coś dziać w tej materii. Do tego stopnia, że moja Magdalena również rzutem na taśmę załapała się na wyróżniającą notę z wychowania fizycznego.
Przed startem dołącza do nas Tomek, spotykamy po raz kolejny Radka. W sumie na starcie uzbierało się ponad 150 osób różnej płci i różnego wieku: biegaczy, chodziarzy, ale też wózkowców! Z przedstartowych założeń nie pozostało nic. Umówiliśmy się na spokojne tempo w granicach 6:00. Tym czasem ja wyrwałem się jak filip z konopii i zacząłem napierać. Do 3-go kilometra biegłem w okolicy tempa 5:00, potem wyprzedził mnie Przemo i ostatnie dwa kilometry walczyłem o to, żeby nie odlecieć. Ostatecznie wyszło całkiem przyzwoicie. Nie było rekordu trasy, nie było rekordu roku, ale tempo 5:02 satysfakcjonuje mnie na dzień dzisiejszy – do końca roku jeszcze trochę czasu, żeby namieszać w statystykach. W myśl maksymy asics’a „w zdrowym ciele zdrowy duch” dobry początek weekendu daje nadzieję na dobry finisz.
Wieczorem idziemy do Daniela na 18-stkę, a jutro nasza Magdalena ma urodziny… ale Madzia została w akademiku 🙁
Już wiem jakie imię wybiorę dla siebie. Na razie niech to zostanie tajemnicą. Patrząc wstecz, na pewno nie będzie to niemożliwe. To co robię cały czas jest jeszcze dla mnie nieznane. Ale czy będzie to IDEAŁ? Czas pokaże.