Wczorajsza noc ( z czwartku na piątek ) była księżycową i jasna. Czołówka była potrzebna tylko ze względów bezpieczeństwa. No nie było widno jak w dzień, ale wystarczająco, żeby nie przewrócić się na mokrzańskich wertepach. Za chwilę zacznie się sobota, a ja wyruszam na ósmy etap wyzwania Gogginsa. Tytuł trochę prowokacyjny… bo tak na prawdę to nie wiem, czy akcja zakończy się sukcesem, czy…?
Jest wilgotno, ale nie zimno. Raz po raz wracam do domu po biegu mokry jak szczur. Nawet to, że biegnę wyraźnie wolniej, nie zmniejsza ilości wylanego potu… powoli zaczynam dochodzić, że to co wymyślił Goggins jest masakrycznym, skrajnym i diabelskim doświadczeniem. Czuję już ogromne zmęczenie, czuję się jak przepuszczony przez maszynkę do mielenia mięsa… zostały dwa etapy… Najtrudniej jest ruszyć z miejsca po raz kolejny. Najtrudniej jest rozbiegać zbite mięśnie, potem to już jakoś idzie, Najtrudniej jest wytłumaczyć sobie samemu, że Trzeba to dokończyć, jeśli już się zaczęło. Najtrudniej jest wytłumaczyć najbliższym co się robi i po co… dziękuję Agnieszka!
c