Jak bułki z nutellą chciałbym móc połykać kolejne przebiegnięte kilometry, z tym, że nie jest to taka prosta sprawa jakby się to wydawać mogło. Trzeba trochę się napocić, zadyszeć, butów zedrzeć. Musi też upłynąć czas. Dużo czasu. On płynie i tak, kwestia jak go wykorzystamy. Staram się robić to z głową, ale na pewno popełniam mnóstwo błędów. Ale posuwam się do przodu i przesuwam swoją granicę. Kolejny trening i kolejny… Dzisiaj powtórka z niedzieli. Chcę to rozegrać trochę inaczej, na bieżni. To ostatnie chwile, kiedy mogę jeszcze coś sprawdzić, coś poprawić, naładować pozytywnie głowę, zobrazować sobie emocje, które bedą mi towarzyszyły w niedzielę. Nie mogę się doczekać, a jednocześnie chciałbym odwlec start jeszcze w czasie… albo nie, bo czas i tak upłynie.
Dzisiaj, po raz kolejny, kręcenie kółek na Olimpii. Ten trening to powtórka z niedzieli. Powiem jedno – czuć wiosnę. Jak kończyłem trening to termometr wskazywał 19 stopni w słońcu. Wrzuciłem na siebie jedną warstwę no i zajechałem się na maksa. 15 minut rozgrzewki, kolejne 15 schłodzenia a pomiędzy tym 45 minut w tempie docelowym, startowym, jak zwał, tak zwał. Do końca cyklu treningowego jeszcze 6 tygodni, a niedzielny start traktuję jak sprawdzian – a może chcę się tylko tak usprawiedliwić…
Na stadionie byłem o 9:00 – jak się później okazało o ponad godzinę za późno. Temperatura rosła a wraz z nią odczucie zmęczenia. Garmin powiedział mi, że moja forma jest szczytowa, a ja mam zupełnie inne odczucia. Po pewnym czasie na bieżnię wskoczył Vegenerat i od niechcenia, z wielką łatwością, w porównaniu ze mną, kręcił swoje kółka w tempie zbliżonym do mojego. A ja wylewałem siódme poty, na co garmin skwitował, że to moja szczytowa forma – jak tak wygląda szczytowania, to ja czuję pewien niedosyt – a Przemek robił po prostu swoje. No stary jestem… ale jeszcze coś tam mogę.
Do startu jeszcze pięć dni. Dzisiaj idę do pracy, jutro pauza i przedostatni lekki trening w czwartek, a ostatni chyba w sobotę. Trzymajcie kciukasy.