Do Warszawy dojechałem po 16-tej. Oczywiście nie obyło się bez błądzenia. Trochę z własnej winy, a trochę z winy Prezydenta Bidena, który zablokował znaczną część ulic w centrum, przez co przejazd samochodem dla nie warszawiaka, okazał się wyzwaniem. Hotel zarezerwowałem z dużym wyprzedzeniem. Największa zaletą Ibisa jest to, że jest tani. Dla mnie to wystarczy, bo jestem minimalistą w takich kwestiach.. Zameldowałem się, dopłaciłem za śniadanie i parking, wrzuciłem do pokoju bagaż i wyruszyłem na krótki spacer do PKiN gdzie mieściło się biuro zawodów. Spacer potraktowałem treningowo. Po trzygodzinnej podróży, trzeba się rozruszać i rozprostować. Warszawa duże miasto i duży ruch. Dużo samochodów, dużo pieszych, każdy gdzieś się spieszy, nie zwraca uwagi na mijanych ludzi zapatrzonych zresztą w ekrany smartfonów i z wetkniętymi do uszu słuchawkami – totalnie odseparowani od świata zewnętrznego. Jestem pod PKiN, wchodzę. Biuro jest dobrze oznakowane, trzeba jeszcze pokonać dłuuugie schody i jestem na miejscu. Odbieram pakiet – w pakiecie nr startowy, agrafki do przypięcia numeru, woda i piwo bezalkoholowe. Podchodzę jeszcze pod stanowisko Fundacji Rak&Roll, dla które po raz kolejny biegnę charytatywnie, odbieram uścisk mocy i gadżety i to wszystko na dziś. Oczywiście mogłem stracić jeszcze dużo czasu na expo oglądając, przeglądając, wybierając, kupując to czego nie zabrałem z domu a będzie mi potrzebne podczas biegu. Tak więc buty, spodenki, koszulki, czapki, skarpetki, gacie do biegania i te pod gacie do biegania, żele, batony i mnóstwo innych rzeczy. Stwierdzam, że mam wszystko. Nie przemawia do mnie magia expo, ale kupujących jest sporo.
Droga powrotna odbyła się z przygodami. Nie dosyć, że ruch kołowy został wstrzymany, to również piesi nie mogli przechodzić z jednej strony ulicy na drugą. No i spędziłem dobre pół godziny przy Rondzie de Gaulle’a, aż Prezydent Biden będzie czuł się bezpieczny i nic mi nie będzie zagrażało. Trochę to trwało, byłem już zmęczony, zaczynało zmierzchać, a i temperatura spadała. Po pewnym czasie od strony Marriott’a ruszyła kawalkada samochodów . Z wielkim hałasem i rozbłyskami przetoczył się najsłynniejszy i najbardziej pancerny Cadillac świata z Joe Bidenem w środku.
Po chwili na dziedzińcu Pałacu Królewskiego rozpoczęło się spotkanie z Joe, a ja nie niepokojony przez nikogo mogłem udać się do hotelu i wreszcie odpocząć.
Symptom nr 1 – pojawia się ból głowy – stres? Już tak mam. Przed ważnym wydarzeniem boli mnie głowa. Może to tylko to, a może i nałożyło się na to wszystko zmęczenie, wczesne wstawanie. Tak miałem podczas maratonu w Berlinie, gdzie przebiegłem z bólem 42 km. Dzisiaj jestem już lepiej przygotowany – łykam pigułkę, jem kolację, no i przygotowuję wszystko na kolejny dzień. Wszystko, czyli ubranie, ubranie na przebranie, jedzenie i picie itp. Przygotowuję wszystko wcześniej, bo przecież spać będę o godzinę krócej – w nocy zmiana czasu na letni. Oglądam jeszcze ostatnia prognozę pogody i przygotowuję koszulkę z długim rękawem, krótkie spodenki, opaski na łydy, żeby mi ,żylaki nie świeciły po oczach, buty Kalenji, opaskę na głowę. Nie zabrałem z domu rękawiczek. W pakiecie dostałem koszulkę techniczną NB z logo półmaratonu i „mojej” Fundacji. Do koszulki przypiąłem numer startowy. Przygotowałem nereczkę do której schowam telefon i dwa żele. Do worka depozytowego zapakowałem izo, baton, okulary, chusteczki, bluzę i koszulkę na przebranie po biegu i słuchawki. A jeszcze banana wrzuciłem. Rzeczy ładnie rozłożyłem na łóżku obok, tak , żeby nie pomylić kolejności. czek lista sprawdzona – jestem gotowy. Wskakuje pod prysznic, nastawiam budzenie w telefonie na 5:00, czyli starą 4:00. Idę spać. Pomimo tego, że wziąłem tabletkę, głowa boli nadal. Nie biorę drugiej. Zobaczę jak sytuacja się rozwinie. Gaszę tv, światło, zamykam oczy, i próbuję zasnąć.
Noc jest krótka. Nie do końca jestem pewien, czy zegarki się przestawiły – na dworze podejrzanie jasno. Włączam tv i jest ok. Poranna toaleta, sprawdzam wszystko, czy jest ok. Po 6-tej schodzę na śniadanie. Śniadanie lekkie. Pieczywo, ser żółty, wędlina, ser biały, dżem. Do tego espresso i ciacho. jestem szczęśliwy, ale głowa boli dalej. W nocy budziłem się i zasypiałem. Biorę kolejna tabletkę, nie mam zamiaru się bawić biegowo z nieznośnym bólem. Wracam do pokoju, przebieram się już na sportowo i kwadrans przed ósmą truchtam wzdłuż Wisły z Solca do Śródmieścia na linie startu. Jest zimno, jest diabelnie zimno. Co prawda świeci słońce, żel nie na tyle, żeby rozgrzać mnie – jestem poza sferą komfortu – przyspieszam, ale to nie pomaga. Na ulicach pusto, nie ma samochodów, nie ma przechodniów, ale im bliżej linii startu, tym więcej osób wyglądających na potencjalnych zwycięzców. Gdyby można było sfilmować to z pewnej wysokości, to wyglądałoby jak ogromna pajęczyna z nanizanymi na nitki ludźmi, która prowadzi do punktu centralnego. Startu.
Po drodze robię parę zdjęć. Nieopodal hotelu flaga z oznaczeniem 18-go kilometra – tu będę już dogorywał, a do mety jeszcze 3 km.Idąc / biegnąc na start, który zmienia się w metę wiatr wieje w twarz. Teren nad Wisłą, niczym nie osłonięty. Wiatr na pewno nie będzie pomagał. Cóż – biednemu zawsze wiatr w oczy :-). Po niespełna czterech kilometrach nadal jest zimno. Jestem już na starcie, widzę samochody DHL będące depozytami. Na razie nie rozbieram się, wyszukuję osłonięte od wiatru miejsce i szukam takiej pozycji, żeby słońce jak najlepiej operowało – trochę pomaga. Do startu zostały trzy kwadranse.
CDN.