Cały tydzień przepracowany. No, może nie cały bo zacząłem w środę. Środa i czwartek to dwie poranne serie – musiałem sprawdzić, ile wytrzymam. Wytrzymałem. Piątek pauza, w sobotę dwa treningi, tzn. parkrun i trening, a w niedzielę długi bieg. Miało być inaczej, a wyszło tak, jak wyszło. W ubiegłą niedzielę trzy podbiegi na pętli Mokre – Białachowo. W tym tygodniu cztery takie podbiegi. Natomiast w kolejną niedzielę będzie takich podbiegów pięć – taki przynajmniej jest plan.
Dzisiejszy bieg na zmęczeniu, na dużym zmęczeniu, bo gotowość do treningu była na poziomie 3/100. No ale przecież nie ma rzeczy niemożliwych – niemożliwe nie istnieje – jak napisał Kilian Jornet. Coś takiego, takie wyzwanie, trening, jak zwał tak zwał daje pewien obraz siebie samego. Czy jestem w stanie zaprzeć się i zrobić cokolwiek, o czym zamarzę. Okazuje się, że tak. Dzisiejszy przykład może nie jest spektakularnym, ale mimo wszystko.
Cały tydzień to ponad pięćdziesiąt kilometrów w biegu, ponad pięć godzin poświęcenia i spalone 4000 kcal w biegu. Pogoda różna, raz słońce, raz deszcz – dzisiaj z rana śnieg, a w południe silny wiatr, który przegnał chmury. Jest fajnie – słońce wstaje coraz szybciej i coraz póżniej kładzie się spać. Więc mam więcej czasu na planowanie – to bardzo optymistyczne.
Do półmaratonu pozostały 4 tygodnie. To będzie 16 treningów, podczas których będę robił to co niemożliwe, żeby ziściło się to, co możliwe. Wszystko w temacie!