Najbardziej jestem zadowolony z tego, że potrafię jeszcze powiedzieć sobie NIE. Nie będziesz odkładał tego na później. Nie będziesz leżał do góry brzuchem przed telewizorem. Nie, nie możesz sobie tego zrobić. Wczoraj wgrałem do zegarka trening na dziś. Obudziłem się rano, zjadłem śniadanie, wypiłem kawę i zacząłem się zastanawiać: iść, nie iść. Dylemat mglistego, mroźnego poranka. Ubrałem się. A w głowie dalej kotłują się myśli – iść – nie iść. Przekraczam próg domu, czuję pierwszy mroźny powiew, a w głowie powstaje myśl, żeby zawrócić. Szybko przekręcam klucz w zamku i chowam go do kieszeni. Pierwsze kilka kroków i nie ma już odwrotu. I już wygrałem sam ze sobą. Ślizgam się i balansuję na dobiegu do szutrowej drogi – tam to się dopiero zacznie „taniec pingwina na szkle”. Mam buty trialowe do biegania po błocie, śniegu, ale nie mam kolców, więc lód jest przeszkodą. Mam rączki, ale nie będę odstawiał cyrków. Do podbiegu mam niecałe 7 kilometrów – przeznaczam je na rozgrzewkę. To, że z rana zwlekałem, powoduje zmianę planów. Skracam rozgrzewkę no i same podbiegi również. Jestem na ul. Kasztanowej i zabieram się za podbiegi w stronę DK55, ok 250 metrów i nawrotka. Dziś jednak nie jest mój dzień. Te podbiegi wychodzą strasznie anemicznie. Wytrzymuję 5 cykli i lecę do domu. Najważniejsze to: wyszedłem, zrealizowałem plan minimum, przeżyłem i zwyciężyłem. Niech to mróz siarczysty… to trzeba będzie powtórzyć.
Po drodze na podbieg, mijam Strugę Dusocińską. To taki okresowy ciek wodny. Jak jest suchy rok, to struga ginie gdzieś na polach za kościołem, jak jest mokry rok, na polach między Mokrem a Zakurzewem. Przy okazji strugi, można zahaczyć o ścieżkę dydaktyczną… o każdej porze roku. Do zobaczenia jest parę ciekawych rzeczy, ale o tym innym razem.