Wczoraj był Las Miejski w Grudziądzu, a dzisiaj pętelka dookoła Mokrego. Ciężko się wstawało. Nie, nie mnie nie boli, dopadło mnie za to takie ogólne przemęczenie. Dopiero aromatyczna kawa postawiła mnie do pionu. Długo nie mogłem się zdecydować dokąd pobiec. Ostatecznie wybrałem pętle przez Zakurzewo, wzdłuż wałów przy Osie do Lisich Kątów i z powrotem do Mokrego.
Wczoraj słońce, dzisiaj… śnieg. Jak wybiegałem z domu, pojawiły się nieśmiałe płatki śniegu. Intensywność ich pojawiania się narastała z każdą chwilą. Mokry śnieg. Mokry, bo jesteśmy w Mokrem. Ostatecznie miałem mokre buty, mokre skarpety, mokre leginsy. jedynie kurtka przeciwdeszczowa zdała egzamin i nie przesiąkła. Nawet w Zakurzewie było mokro. Wisła odstawiła cofkę i Osa wylała na międzywalu, a miejscami przesiąkła za wał przeciwpowodziowy zalewając okoliczne łąki i pola. Dobrze, że nie zabudowania. Nota bene, kto wydał pozwolenie na budowę domów u podnóża wału przeciwpowodziowego???
Pomimo niesprzyjającej aury było przyjemnie. Cieszyłem się każdym przebiegniętym krokiem i nie ważne było, że mokro. Ostatecznie są suszarki do ubrań, suszarki do butów. Bez tej ostatniej nie wyobrażam sobie biegowego życia w okresie jesienno zimowym.
Ponad piętnastokilometrowa trasa dała dużo radości i zadowolenia. Na Garmin Connect biorę udział w rywalizacji i tak się ścigamy z ludźmi, których ogóle nie znam. W styczniu skończyłem na 3-cim miejscu. Luty zaczął się nieźle, ale konkurenci drepczą mi po piętach… Ale to przecież tylko zabawa.
Jutro sobota i parkrun w Grudziądzu. Zastanawiam się, jak się dostać na parkrun do Grudziądza: Czy jak zwykle autem, a może biegowo, do czego namawia mnie od pewnego czasu Michał… no nie wiem.
Do wejścia na Everest zostało już niewiele czasu. Za tydzień o tej porze będę w drodze do Warszawy, a potem 24 godziny na wejście… Kciuki w górę!