Pobudka o 4:25. Toaleta, śniadanie, pakowanie, ubieranie… o 6:00 wyjeżdżam z Przemkiem do Gdańska. Podróż mija bezboleśnie i szybko. Na miejscu jesteśmy o 7:30 i idziemy odebrać pakiety startowe. Biegniemy w Gdańsku półmaraton. Ja, ostatni półmaraton w Gdańsku popełniłem w 2015 roku z Mateuszem. Na mecie dostaliśmy kawał wygiętej blachy i obraziłem się… do dzisiaj.
Polsat Plus Arena Gdańsk robi na prawdę wrażenie. Dotychczas widziałem obiekt z zewnątrz. Dzisiaj po raz pierwszy byłem w środku. Biuro półmaratonu było zlokalizowane na terenie stadionu – po odbiorze numeru startowego zeszliśmy na dół do poziomu murawy. Wczoraj na fejsie pojawiły się informacje, żeby nie włazić na murawę, bo to może kosztować 5K! Tak więc wystrzegaliśmy się tego.
Numer startowy odebrany, idziemy się przebrać i na rozgrywkę. Parking powoli się zapełnia. Wylewa się coraz większa rzesza biegaczy. Już za niecałe dwie godziny zablokujemy pół Gdańska :-). Pochłaniam porcję razowego makaronu, dwie kostki czekolady, pół twixa, banana i… teraz bym się zdrzemnął… ale trzeba iść, bo start nie poczeka. Ustawiamy się we wskazanej strefie i powoli posuwamy się do przodu. Jest nas na prawdę cała masa – na start oczekujemy w wejściu nr 4. Już za chwilę przekroczymy linię startu i przez 21 kilometrów będziemy dotykać historii.
Nooo! To lecimy! Ani się obejrzeliśmy i trzeba było biec. Wciskam start na zegarku i od tej chwili liczy się już każda sekunda, każdy krok… Wybiegamy ze stadionu i dobiegamy do Marynarki Polskiej i skręcając w prawo kierujemy się w stronę Klinicznej. Przy klinicznej jest szpital w którym się jakiś czas temu urodziłem. Biegniemy otoczeni torami tramwajowymi z jednej i kolejką SKM z drugiej strony. Po lewej mijamy biurowiec Stoczni Północnej, w której pracował Tata, dalej w miejscu gdzie zaczynały się tereny Stoczni Gdańskiej wyrosły biurowce. Dobiegamy do Jana z Kolna, po lewej mijamy pomnik Trzech Krzyży, mijamy muzeum IIWŚ, bramę stoczniową i zawracając za Zieleniakiem wbiegamy na Błędnik. Od tej chwili będziemy się poruszali główną arterią przecinająca Trójmiasto.
Biegnie się dobrze. Mamy wymarzoną pogodę. Nie pada. Świeci słońce, ale wieje wiatr. Czasem mocno. Po lewej Akademia Medyczna, po prawej czołg, a za czołgiem Opera Bałtycką. Wbiegamy do Wrzeszcza. Z Alei Zwycięstwa robi się Aleja Grunwaldzka, zwalniamy na podbiegu. Dwa pasy w kierunku Gdyni są „nasze” – biegaczy. Lewym skrajnym ślimaczą się auta wypluwając spaliny – nie jest to zbyt przyjemne dlatego przenosimy się na prawą część jezdni. Po drodze mijamy punkt nawadniania. Przechwytujemy w locie kubki z wodą i chociaż nie czuję pragnienia, na siłę wlewam w siebie kubek zimnej, źródlanej wody prosto z ujęcia w Ostromecku. Mijamy zabudowania Uniwersytetu Gdańskiego – rozrósł się niesamowicie. Za nami zostaje Wrzeszcz i docieramy do Oliwy. Po drodze kusi Mac Donalds, ale może nie tym razem – nie mamy czasu. Skręcamy w Pomorską i wzdłuż potoku Oliwskiego docieramy do Chłopskiej. Jesteśmy na Przymorzu. A jak Przymorze, to falowce. Falowiec to typ budynku mieszkalnego, którego bryła i układ balkonów przypominają falę, a wejścia do mieszkań usytuowane są na galeriach. W gdańsku, na Przywozu powstało ich 7. Najdłuższy polski falowiec położony jest na gdańskim osiedlu Przymorze Wielkie przy ulicy Obrońców Wybrzeża i liczy sobie ponad 800 metrów! W Europie jest jeszcze jeden, dłuższy budynek tego typu – jest to wiedeński Karl-Marx-Hof (1100 metrów). I powiedzenie: przebiegnę się dookoła bloku – tu nabiera prawdziwego sensu.
Kolejny punkt nawadniania, dodatkowo połykam żel, tak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że poniosła mnie ułańska fantazja i zachciałoby mi się biec dwa razy szybciej. Ulica Obrońco Wybrzeża, potem Czarny Dwór, po lewej Park Ronalda Regana i miejsce jednego z gdańskich parkrunów. Tak na prawdę z tego miejsca już widać metę, a to jest 18-ty kilometr. Myślę – czadu! a tu tym czasem okazuje się, że Przemuś zasypia na biegowo. Musiałem wstrząsnąć parę razy chłopakiem, no i nie odstępowałem go już na krok. Z każdym metrem bursztynowa meta przybliżała się, stawała się coraz większą. Szczytem złośliwości osoby, która wyznaczała trasę jest podbieg nad torami tuż przed metą.
Upewniwszy się, że Przemo da radę sam dobiec, chociaż wzrok nie do końca to potwierdzał, przyspieszyłem i na finiszu dałem z siebie wszystko. Wszystko co pozostało w nogach. Meta została zdobyta w iście ekspresowym tempie.
Garmin Półmaraton Gdański IX Edycja – zaliczony. Ostatni raz biegłem tu w 2015 roku z Mateuszem. Na mecie dostałem powyginany kawałek blach imitujący medal i się obraziłem. Aż do teraz. Czy warto przyjechać do Gdańska? Oczywiście, że tak. Fajna trasa, może się okazać czasem, że jest szybka – jak wieje wiatr w plecy… Super strefa kibica na starcie i mecie. Natomiast brakowało mi tego dopingu na trasie – gdyński półmaraton jest/był pod tym względem lepiej zorganizowany. No ale…
Kondycyjnie nie byłem zbyt dobrze przygotowany, czegoś tu mi jednak zabrakło, ale jestem przekonany, ze mogłem coś jeszcze urwać z tego czasu – to jest cel i wyzwanie na kolejny rok. Ubrany byłem optymalnie – nie musiałem ściągać z siebie rzeczy po drodze. Mogłem ubrać coś na głowę, bo miejscami nie panowałem nad resztką włosów – tak wiało. Nie byłem głodny, nie odcięło mnie po drodze. prąd był, nawet na podbiegach.
W strefie mety pyszna zupa z ryżem – najważniejsza, ze ciepła, woda, banan… i do domu. Kto chciał, mógł wygrawerować sobie czas… ja nie chciałem zatrzymać czasu – czas i tak upłynie. Ostatnie spojrzenie na stadion – do zobaczenia za rok.