Przygotowując się do wakacyjnego, aktywnego wyjazdu, chciałem zadbać o aspekt naszych wędrówek – zaplanowałem kilkanaście tras do wyboru o różnym stopniu trudności. W zbiorze tras znalazły się trasy dwu, trzy godzinne łatwe do pokonania, ale zaplanowałem też trasy bardziej ambitne. Jedną tych bardziej ambitnych zdołałem dzisiaj zaproponować i tylko z niewielką modyfikacją została ona przez nas zrealizowana. Część tej trasy pokonaliśmy zimą, dzisiaj dołożyliśmy kolejny element i wyszło z tego bardzo ambitne przedsięwzięcie.
Turbacz jest najwyższym szczytem Gorców, jego wysokość to 1310 m n.p.m. Sam szczyt nie jest tak bardzo popularny jak schronisko zlokalizowane pod szczytem. Popularność tego miejsca związana jest z tym, że krzyżują się tam liczne szlaki turystyczne. My wybraliśmy szlak żółty aby z Nowego Targu dostać się na szczyt. Ostatecznie jednak weszliśmy zielonym, tak jak to było zimą. Całą wycieczkę podzieliliśmy na trzy etapy: do schroniska pod Turbaczem, do schroniska na Starych Wierchach i powrót do Nowego Targu. Wychodzi z tego dosyć obszerna pętla z tysiąc metrowym przewyższeniem w górę i w dół.
Samochód parkujemy na Długiej Polanie w Nowym Targu. Stąd parę minut po godzinie 10-tej zielonym szlakiem zaczynamy wspinać się do góry. Pogoda jest wymagająca, zaczyna palić słońce dlatego dobrze się stało, że część podejścia ukryte jest w gęstwinie lasu świerkowego, odczuwamy dzięki temu przyjemny chłód i powoli, mozolnie, ale posuwamy się do przodu. Pierwsza część trasy to odcinek około 7-mio kilometrowy, prowadzący prawie cały czas do góry – całkowity wznios to ponad 600 metrów. Po drodze robimy jeden dłuższy przystanek – Madzia musiała doładować akumulatory, bo cukier zaczął niebezpiecznie spadać. Mijamy kilka grup turystów – świadczy to o popularności szlaku. Wyprzedzamy, albo jesteśmy wyprzedzani. Podejście stanowi dość mocny wysiłek, dlatego delektujemy się przenikającą nas wzajemnie, przerywaną sapnięciami i stęknięciami, ciszą. W tej chwili to właśnie nas jednoczy. Od czasu do czasu zatrzymujemy się, podnosimy wzrok, ogarniamy widoki i powracamy do wspinaczkowej rutyny: krok za krokiem. W okolicach Bukowiny Waksmundzkiej łączą się kolejne szlaki i do schroniska idziemy w trójkolorze zielono-czarno-niebieskim. Po dwóch godzinach jesteśmy na miejscu i robimy sobie dłuższy postój.
Pod Turbaczem schronisko powstało w 1925 roku. Było kilkukrotnie palone. W obecnej formie działa od 1958 roku oferując schronienie, nocleg i pożywienie strudzonym turystom.
Po krótkim odpoczynku czas na podjęcie decyzji – idziemy dalej, czy wracamy. Tak staram się konstruować trasy, aby dać możliwość wyboru co dalej. Spoglądamy wspólnie na mapę, liczymy, spoglądamy na profil trasy i podejmujemy decyzję, że idziemy dalej. Mamy co jeść, co pić, siły nas nie opuściły – idziemy w stronę kolejnego schroniska. I rzeczywiście schodzimy w dół. Na początku ogołoconym z drzew stokiem, po jakimś czasie wchodzimy w las. Od czasu do czasu zatrzymujemy się się przy krzaczkach jagód leśnych, raczymy się malinami. Te leśne smaki są bardziej intensywne niż ogrodowe, dlatego korzystamy z nadarzającej się okazji i zrywamy. Na pewno owoce są dużo mniejsze, ale też smaczniejsze. Mijamy Obidowiec – przy szlaku pomnik upamiętniający katastrofę lotniczą samolotu sanitarnego z 1973 roku. Samolot odbywał lot z Gdańska do Kielc, a następnie z Kielc do Nowego Targu, dokąd transportował chore dziecko. lot odbywał się w trudnych warunkach atmosferycznych, przy silnych opadach śniegu.
Po godzinie jesteśmy w kolejnym schronisku Na Starych Wierchach. Niedaleko schroniska jest obserwatorium astronomiczne na Suchorze. Nie jest ono jednak udostępniane do zwiedzania – jaki ciekawostka można powiedzieć, że jest to najwyżej położone obserwatorium astronomiczne w Polsce.
W schronisku posilamy się i zamawiamy na spółkę koktail, jakże by inny niż, jagodowy. Pychota. Posileni kontynuujemy naszą wędrówkę. Do Nowego Targu zostało nam 2,5 godziny wędrowania, a robi się coraz póżniej – wg naszych wyliczeń na miejscu będziemy około 18, 19-tej w zależności jak bardzo dopadnie nas zmęczenie. Bo dopóki droga prowadziła delikatnie w dół, było ok. Jak było bardziej spadziście, z Magdą zbiegaliśmy. Nie zauważyłem, że od Obidowej, szlak prowadzi pod górę. No i czas na kryzys. Szlak, którym się poruszamy, jest błotnisty, kamienisty, trzeba uważać jak stawia się nogi. Miejscami wypłukany z kamieni przez wiosenne roztopy. No i prowadzący cały czas do góry. Pytamy turystę poruszającego się w przeciwnym kierunku, jak długo jeszcze pod górę będziemy szli, ale chyba widział w naszych oczach zniechęcenie i zmęczenie i zaczął coś kręcić, że nie wie, że nie daleko, że potem będzie płasko… Idziemy dalej i walczymy ze swoimi słabościami. Metą jest coraz bliżej.
Mijamy czarny szlak prowadzący do Koliby przy Łapsowej Polanie. Zaczynamy schodzić w dół, zaczyna być coraz bardziej optymistycznie. W końcu docieramy do cywilizacji. Pod nogami zaczyna się asfalt, a słupach wisi przewód światłowodowy – to musi być nie daleko. Po niespełna 6-ciu godzinach jesteśmy w Nowym Targu – kropki oznaczają koniec / początek szlaku. Dziewczyny zostają przy sklepie, robią zakupy na kolację, a ja biegnę jeszcze niecałe dwa kilometry w górę po samochód pozostawiony na parkingu.
To był wyczerpujący, aczkolwiek ekscytujący dzień. Po obiadokolacji zasługujemy na lody z owczego mleka – wczoraj były czekoladowe, dzisiaj są truskawkowe – drogie, ale przepyszne mmmm.