Noc dała wytchnienie zmęczeniu fizycznemu. Wczoraj padłem po kolacji i zasnąłem. Nie liczyło się nic. Na zewnątrz padał deszcz, raz lekki a raz rzęsisty. To wszystko działo się poza mną, nie interesowało mnie to. Najważniejsze, że było mi ciepło, miękko i sucho. Po raz pierwszy obudziłem się o 6:30 w niedzielę. Niebo spowite chmurami z których sączy się deszcz. Spodziewałem się tego, przez ostatni tydzień spoglądałem regularnie na prognozy pogody i wszystko się sprawdza. Miał być dasz i jest deszcz. Niby obrażony odwróciłem się na drugi bok, wypinając jednoznacznie pewną część ciała w stronę deszczowej zaokiennej perspektywy i zasnąłem ponownie. Z późniejszej relacji Agi wynikało, że lało jak z cebra na zmianę z laniem jak z wiadra, garnka, durszlaka… generalnie lało. Obudziłem się ponownie w południe. Na prawdę szkoda dnia na leżenie w łóżku, to do nas nie podobne, ale cóż. Po chwili ktoś zakręcił kurek w chmurze i przestało padać. Zjedliśmy późne śniadanie i dalej nie pada. Spoglądam w prognozę pogody – bez zmian. Nadal pada, choć nie pada. Podejmuję decyzję – musimy się rozruszać. Idziemy na szlak. Zanim wyszliśmy mija kolejna godzina. Na zewnątrz nadal nie pada, choć w aplikacji nadal rzęsisty deszcz. Magda zostaje. My idziemy. Krótka i szybka trasa na Trzy Korony. Ponad osiem kilometrów, około trzech godzin marszu, sześćset dwadzieścia pięć metrów w górę i tyle samo w dół. W sam raz na przetarcie i wykorzystanie pojawiającego się okienka pogodowego.
Strój typowo sportowy. Nie za grubo i nie za chudo. W marszu pod górę na pewno się zgrzejemy. Do plecaka ładujemy deszczówce i kanapki – to na wypadek gdybyśmy zabłądzili i trzeba by nocować w górach. Idziemy dość szybkim krokiem, bo nie wiemy, czy zdążymy, czy nie trzeba będzie uciekać przed deszczem, bo realia swoje, a prognozy są prognozami. Idziemy żółtym szlakiem w kierunku schroniska PTTK, a potem w kierunku Przełęczy Szopka.N dwóch kilometrach zrobimy podejście ponad dwustumetrowe szlakiem kamienistym, błotnistym przerywanym podejściami po schodach.
Skręcamy na niebieski szlak, który zaprowadzi nas już na sam szczyt, na Trzy Korony. Mijamy pojedyncze grupki turystów. Pogoda nie nastraja do wędrowania, ale nie poddajemy się. Nie będziemy przecież się wylegiwać cały dzień . Na szlaku jest cicho. Cicho i spokojnie. Trzeba uważać na każdy krok, bo jest miejscami ślisko. Szczególnie na zakończonych drewnianymi okrąglakami stopniach schodów. Mogliśmy zabrać kijki – zawsze to jakieś podparcie. Wspinamy się coraz wyżej, zaczyna wiać wiatr, ubieramy przeciwwiatrowce i idziemy dalej. Dochodzimy do kasy, płacimy i metalowymi platformami zmierzamy w kierunku szczytu. Mamy szczęście. I to podwójne. Z pięć lat temu gdy chcieliśmy wejść na Trzy Korony na przeszkodzie stanęła wielka kolejka, która posuwała się w ślimaczym tempie – odpuściliśmy i poszliśmy wówczas dalej. Dzisiaj nie dość, że nie ma kolejki, to upiekło się nam z pogodą. Jak na razie trafiliśmy w okienko – nie pada, a to jest najważniejsze. Wchodzimy na platformę widokową (982mnpm). I nie jesteśmy w chmurach. Widać wszystko. No, może Tatr Słowackich nie widać, bo są spowite w chmurach. Jest wietrznie, ale pięknie.
Na górze wiało, aż mi brodę podrywało, ale wart było. Zejście na dół to już tylko formalność, ale schodziliśmy innym szlakiem. Szliśmy dalej niebieskim w kierunku Zamkowej Góry, aby zboczyć w prawo na zielony szlak, który zaprowadził nas pod schronisko PTTK. Zejście podobnie strome jak podejście, trzeba było uważać na to żeby nie poślizgnąć się, a bywały takie miejsca, gdzie nie byłoby szansy na zatrzymanie się gdzie indziej niż dwieście metrów niżej.
8,4 kilometra w 2 godziny i 42 minuty, 625 metrów w górę i w dół. Schodzimy do Sromowców, idziemy na kwaterę. Na przeciw kwatery mamy jadłodajnie. Wciągam flaczki, Agą żurek, a Magda, która do nas dołączyła, kwaśnicę. Nie było paragonu grozy, ale patrząc na inne stoliki i ilość talerzy pozostawionych wraz z niedojedzonymi resztkami można się domyśleć, że takie paragony zaistniały :-). Idziemy jeszcze na lody z prawdziwego owczego mleka, ale uciekamy przed deszczem. Okienko pogodowe umknęło się.