Jeśli cokolwiek przychodzi Ci łatwo, to albo nie jest to Twój poziom, albo nie zaangażowałeś się.
Kurde, nie jest łatwo. Ja z moim marnym doświadczeniem, ale dużym zapałem i wielkimi chęciami, porywam się z motyką na słońce. Nie ma innego wyjścia. Trzeba pchać ten wózek dalej. Trzeba wstać. Chociaż nie chce mi się. Dzień mam już zaplanowany. Przynajmniej do południa. Pewne rzeczy wynikają z innych. A więc wstałem, zjadłem śniadanie, wypiłem kawę, wrzuciłem ciuchy do suszarki, żeby doszły do siebie. Przebieram się i wychodzę. Prognozy mówią o deszczu, więc im wcześniej zrobię to co trzeba tym lepiej. Wychodzę ze złym nastawieniem. Wychodzę z myślami, że mi się nie uda. No oczywiście, jeśli się nie zaangażuję, to się nie uda, żadna filozofia.
Ale tutaj pomimo zaangażowania w głowie nadal kołacze jedna myśl – nie uda się. Dzisiaj biegam na asfalcie w Mokrem. Zaplanowałem dwa kółka w czasie których powinienem się zmieścić z tym, co powinienem zrobić. Wstałem zmęczony i może dlatego jestem tak nastawiony. Może powinienem dzisiaj odpuścić, spasować… z drugiej strony mogę nie zdążyć z treningami na czas. 4 kilometry powoli – 5:50 do 6:20. Pilnuję tempa bez względu na ukształtowanie terenu pod stopami. Nie ważne, czy z górki, czy pod górkę mam się trzymać założonych ram. Po czwórce zatrzymuję się i robię krótką serię rozciągania. Kolejnego elementu boje się najbardziej i to on powoduje moje rozterki. Nie jestem mocny więc 3 x 10′ w tempie ok 4:55 z trzyminutową przerwą budzi moje obawy. No ale jak nie spróbuję to się nie dowiem.
Największym wyzwaniem jest to, że jestem sam. Sam muszę zadbać o wszystko. Sam muszę zadbać o odpowiednie tempo, o przerwę, o trasę, o motywację, o zaangażowanie na 120%. We dwóch zawsze raźniej, a na zawodach jest tyle motywatorów dookoła. Pesymistyczna wersja i najbardziej realna to 5:15. Pierwsza dycha weszła średnio po 5:16. Średnio to znaczy, że było i wolniej i szybciej. Zmęczył mnie ten odcinek. Kolejny był trochę lepiej 5:14, a ostatni 5:12. Po tych dziesiątkach byłem wypluty. Bateria wyczerpana, nie było gdzie się doładować… zrobiłem to na zmęczeniu, nogi szybko przypominają sobie co to jest ból i dodatkowo deprymują. Ostatni odcinek to 2 km swobodnego biegu. Razem wyszło tego ponad 13 km w tempie 5:58. Jak się zaangażowałem? No to był trudny trening i zrobiłem go na 85%. Sądzę, że latem, przy trochę bardziej sprzyjających warunkach atmosferycznych i mniejszej ilości warstw na grzbiecie, wynik byłby lepszy, a z bratnią duszą obok jeszcze bardziej. Ale jest jak jest i musi być dobrze. Jak dobrze okaże się w sobocie na parkrun – jak będzie progres, to idziemy w dobrą stronę – a jęk nie, to nie – bez owijania w bawełnę. Teraz muszę się wyprać, wysuszyć buty – po deszczu były po prostu mokre, ale mam już suszarkę, więc nie muszę się martwić 🙂
Do Półmaratonu Warszawskiego zostały 53 dni. Będzie dobrze. Do jutra!