Mały, duży, bury, kolorowy, milutki, z kokardką czy w kubraczku… Każdy ma lub miał własnego, prywatnego a na dodatek ulubionego misia. Pluszaka. Miś był moją ulubioną zabawką, przytulanką, pierwszym powiernikiem tajemnic. Żadne inne zabawki chyba nie są w stanie odebrać palmy pierwszeństwa misiom, dzięki temu jest to jedna z najpopularniejszych zabawek w Europie już od XIX wieku! Miś pluszowy nieodłącznie kojarzony jest z beztroskim czasem dzieciństwa. Wiele razy, był kumplem do zabawy, gdy nikogo nie było na podwórku, towarzyszem w podróży, przyjacielem i lekarstwem na nocne koszmary. Nie mam już swojego misia. Nie byłem nawet w stanie przekazać go swoim dzieciom. Gdzieś, w którymś momencie zapomniałem o nim, zaginął. Ale będę o nim pamiętał, nie tylko przy okazji święta. Pamiętam o nim, gdy czegoś mi(sie) nie chce. I tak było z dzisiejszym dniem.
Od samego rana nie chciało mi się. Budzik nastawiłem na piątą rano. Obudziłem się o czwartej trzydzieści. Wstałem, zalałem płatki owsiane, zrobiłem kawę i zacząłem rozpamiętywać niechęć. Plan miałem ambitny. Wstaję, jem, ubieram się, o szóstej wybiegam. Tak samo miało być w sobotę i w niedzielę i poniedziałek. Na zewnątrz ziąb. Termometr wskazuje jedną kreskę powyżej zera. Jest ciemno i nieprzyjemnie. W głowie biją się myśli: ruszać, kłaść się do łóżka, poczytać, ruszać, kłaść się, ruszać… Wszystko mam przygotowane a mimo wszystko muszę stoczyć istną batalię, żeby stanęło na: RUSZAĆ!
Przede mną trochę zmodyfikowana trasa po okolicznych lasach. Założenie jest takie, że biegnę w kierunku Wełcza i wracam. Biegnę przez lasy, trochę asfaltem do wału w Wełczu, potem wałem w kierunku Gór Łosiowych, wbijam na czerwony, a potem żółty szlak i klucząc wśród ścieżek leśnych wracam do domu.
Wybiegam i jest chłodno, ale szybko nabieram właściwej temperatury. Biegnę wolno. W założeniu mam ponad 20k do przebiegnięcia. I to nie po płaskim. Zabrałem ze sobą żel. Tak na wszelki wypadek. Jestem najedzony, mam siłę, ale nigdy nie wiadomo, czy z wychłodzenia, czy ze zmęczenia w najmniej oczekiwanym momencie mnie odetnie i szukaj chłopa w polu… Trasę mam wgraną do zegarka, nie powinienem sie zagubić. Gdy tylko zbiegam z wyznaczonej trasy zegarek zaczyna wibrować. I to jest dla mnie kluczowa informacja – wówczas rozglądam się dookoła, i szukam właściwej ścieżki, bo mapa na zegarku… i ja bez okularów… po prostu nie współpracujemy. Ale jest dobrze, nie gubię się. Odkrywam nowe ścieżki. Docieram do Wełcza od wschodniej strony. W momencie kiedy zobaczyłem wełczański kościół wiedziałem, że jestem już w domu – wiem gdzie jestem. Przed kościołem przebiegam nad kanałem Palemona.
Kanał Palemona to ciek wodny w północnej Polsce w Dolinie Dolnej Wisły. Jednocześnie jest to największy dopływ rzeki Liwy odwadniający część Doliny Dolnej Wisły, zwaną Kwidzyńską Doliną Wisły w jej południowej części. Pomimo faktu, iż kanał jest tworem człowieka, prawdopodobnie jego bieg powiela w znacznej części znaną już ze średniowiecza odnogę Wisły, zwaną Stary Nogat (obecnie Liwa). Kto wybudował kanał Palemona? Nie wiadomo do końca kto. Wskazania były na menonitów, ale fakty są takie, że osiedleńców było zbyt mało, wobec czego trudne staje się utrzymanie tezy o ogromnym wysiłku włożonym przez nich w stworzenie w dolinie systemu przeciwpowodziowego i wodnomelioracyjnego. Nie sposób uwierzyć, by kilkuset mieszkańców zdołało sprostać tak ogromnemu przedsięwzięciu, jak wzniesienie 45-kilometrowego odcinka Wału Wiślanego, przesunięcie na północ do Białej Góry ujścia Nogatu, czy wreszcie budowa setek kilometrów kanałów i rowów odwadniających. Takie zadanie przerastało możliwości organizacyjne, techniczne i finansowe pojedynczych osób, niewielkich grup czy nawet całych wsi, a wymagało kompleksowych, skoordynowanych działań i nakładów z udziałem władzy państwowej. Domniemywać można więc, że powstanie zarówno umocnień wiślanych jak i budowa kanału to sprawka krzyżaków. (informacje zaczerpnięte ze strony http://www.nebrowo.ckj.edu.pl/mennonici.htm).
Tyle z historii, a tym czasem biegnę dalej w kierunku wału. Biegnąć po wale biegłem pod wiatr. Blisko dwa kilometry zimnego wiejącego w twarz wiatru, ale w perspektywie mam niedaleki las – tam będzie ciepło. Podbieg pod Góry Łosiowe dodatkowo rozgrzał mnie. Jestem już na żółtym szlaku. Las nie jest już tak kolorowy. Jest mroczny, ciemny, słońce czasami przebija się przez gęste chmury i wówczas jest przyjemnie. Do domu jeszcze ok 8k. Kluczę po lesie, mijam miejsce gdzie wycinają drzewa pracownicy leśni. Biegnę pod górkę i z górki. Raz łagodnie, a raz ostro. Ostatnie cztery kilometry biegnę poboczem wzdłuż asfaltu. Po niecałych trzech godzinach docieram do domu. W nogach mam ponad 24K, do góry 258m i w dół 261. Wspaniale zagospodarowane przedpołudnie. Trzeba zaplanować trochę dłuższy dystans i powtórzyć wycieczkę z Kwidzyna do Mokrego a może Grudziądza.