… przejmuje się tym, czy drogi i chodniki są odśnieżone, czy też nie. Mieszkam przy ulicy, chociaż trudno nazwać to ulicą, aczkolwiek z nazwy tak wynika, która nie posiada chodnika. Taka zwykła szutrówka, trochę utwardzona, bo aktualnie panuje mróz – latem natomiast można nabawić się pylicy – każdy przejeżdżający samochód z prędkością 20 km/h i większą powoduje unoszenie się tumanów kurzu, a po każdej większej ulewie serwujemy sobie kąpiel błotną. W związku z tym mycie auta mija się z celem. Po przejechaniu 200 metrów samochód nabiera koloru rudego – to od papki, którą wysypana i przyklepana walcem, jest droga. Ale aktualnie mamy zimę, zamiast rudego mamy dominujący kolor biały. Nie mamy chodnika jak pisałem, więc nie muszę o niego dbać i odśnieżać, bo jak dbać o coś czego nie ma. O drogę/ulicę dba gmina. Jak może. Jestem dość mocno w temacie ślizgania. Od czasów szkolnych ślizgałem się z klasy do klasy, ze szkoły do szkoły, czasem na wagary. Nadeszły czasy dorosłości i tu nie koniecznie chciałem się ślizgać, szczególnie podczas biegów, więc zaopatrzyłem się w raczki, takie do biegania – zdjęcie poglądowe poniżej.
No więc to ustrojstwo zakłada się na buty niczym łańcuchy na koła samochodu i żaden lód nie jest mi wówczas straszny. Możecie uwierzyć – w tym można naprawdę biegać. Pomny doświadczeń dnia poprzedniego, gdzie las nadwyrężył moją cierpliwość na tyle, że odkurzyłem owe raczki i przygotowałem na dzisiejszy trening. Ale jakież było moje zdziwienie gdy zobaczyłem naszą nową ścieżkę pieszo-rowerową relacji Mokre Grudziądz. Otóż wszystko jest odśnieżone, uprzątnięte, no, może jakieś kawałki mało istotne są lekko zapomniane, ale najważniejsze jest to, że mogę biegać i zrobić swój trening tempowy bez raczków i nie muszę się martwić, czy połamie sobie giry, czy też nie. Uff. Zdołałem dotrzeć do kwintesencji dzisiejszego wpisu. Było przydługo, ale… pobiegałem. Żyję. Jestem cały i zdrowy, kończyny w jednym kawałku.
Zaczęło się od rozgrzewki, bo zimno na zewnątrz – u nas w nocy 8 stopni poniżej zera. Ale słońce zrobiło swoje i ciągu dnia było w okolicach zera, jednak wiatr potęgował uczucie zimna. Jednostka czterokilometrowa w tempie swobodnym, a potem osiem powtórzeń 90 sekundowych tak po ok 4:50. Na koniec 2 kilometry biegu znowu w tempie konwersacyjnym, ale dzisiaj znowu gadałem sam do siebie. Czasem potrzeba pogadać sam ze sobą, czasem trzeba pobyć sam na sam ze sobą. Można wówczas poukładać wiele spraw, uczesać wszystkie myśli i zaplanować kolejny dzień, tydzień czy miesiąc – dalej nie ma co wybiegać za bardzo, bo można się … poślizgnąć.
Jestem zadowolony. 10 km w tempie średnim 5:53 jak dla wolnobiegacza – super, aczkolwiek Garmin podsumował dzisiejszy trening – brak korzyści – i bądź tu mądry. A tak się starałem… Dobra, jutro jest też dzień, jutro będzie lepiej. No! I do przodu! Tak na koniec ośmielę się przypomnieć, że nowotworowa zbiórka dla Fundacji Rak’n’Roll stoi w miejscu i prosi o wsparcie, także jeśli możesz to #dajpiatakanaleczenieraka. kliknij >>> Zbiórka