Dzień 4-ty to był zasłużony odpoczynek. Kolejne dwa spędziłem w lesie. I to były dwa najlepsze dni tego miesiąca. Dawno mnie nie było na ścieżkach Łosiowych Gór. Zaczynam je od nowa poznawać. No niestety poznawać – wczoraj trochę się zakręciłem i nie do końca wiedziałem gdzie jestem. Pomimo wgranego traka w zegarku. Chyba ta pogoda mnie przytłoczyła. Deszcz, dominująca szarość otaczającego lasu. Ale dzisiaj było już zdecydowanie lepiej, bo było różnie. Z punktu postoju w Leśniewie zbiegłem w dół w kierunku zachodnim, przebiegłem obok fortów k. Zakurzewa i pobiegłem w kierunku punktu widokowego. Tam zaskoczył mnie deszcz, więc wziąłem nogi za pas i czerwonym szlakiem zawróciłem w kierunku Wełcza. Z każdym przebiegniętym krokiem zacząłem odczuwać niesamowitą radość i chęć biegnięcia dalej. Dawno nie czułem się tak wolny. Biegłem dalej czerwonym szlakiem, minąłem Leśniczówkę Zakurzewo, która nota bene mieście się w Wełczu. Odbiłem w prawo i trasą UltraŁosia biegłem w kierunku Dusocina. Praktycznie cały czas pod górkę, ale pogoda się zmieniła i było na prawdę przyjemnie. Sporo wycinek po drodze. Smutno wyglądają wykarczowane połacie lasu, ale tak musi być. Tam gdzie nie było lasu, sadzi się go, las rośnie, rośnie, dojrzewa i przychodzi taki moment, kiedy trzeba go ściąć i od nowa sadzić. Tak jak z ludźmi. Rodzą się, żyją i umierają.
To były dobre i szczęśliwe kilometry.