Góry Łosiowe stanowią rozległy kompleks leśny i położony w bezpośrednim sąsiedztwie Wisły. Góry Łosiowe, jak na góry przystało, to wynurzające się na kilkadziesiąt metrów ponad otaczający je płaski terenu wzgórze – utworzona przez skandynawski lądolód około 12 tys. lat temu morena czołowa.
Pokrywają ją rozległe lasy. Teren ten w pierwszy weekend września stał się areną rozgrywek i sportowej rywalizacji.
Ultra Łoś…
… to nowa impreza w naszej okolicy. Pierwsza, nieoficjalna edycja odbyła się w grudniu 2021 roku. A dzisiaj po raz drugi leśne i nie tylko, dukty opanowali biegacze z Grudziądza, okolic i dalszych terenów naszego województwa i nie tylko. Jeden start, dwie trasy, trudna decyzja na trasie, którą wybrać i metą u podnóża Gór Łosiowych w Zakurzewie.
O tym, że północna część naszej gminy nadaje się do biegania wiedziałem nie tylko ja, ale też biegacze z pobliskiego Grudziądza, dla których punkt widokowy na Łosiowych bywa stałym elementem, długich wybiegań. Walory te dostrzegł też Michał Kopecki, pomysłodawca biegu, oraz ludzie ze sportowym życiorysem z UG Grudziądz. Tak urealniła się wizja biegu, który zmaterializował się w bardzo namacalny sposób w dniu dzisiejszym gromadząc na starcie całką pokaźną ilość amatorów biegania, jako świetnej alternatywy dla sobotnich porządków, mycia okien, jesiennych prac działkowych itp. Ale do brzegu…
Przed startem…
po pracy, odebrałem pakiet startowy. A w pakiecie całkiem bogato: koszulka, opaska, numer startowy, znowu na bogato bo z czipem, piwo… bezalkoholowe i sól od Salco. Brakuje tylko medalu i nie trzeba by wcale startować. A, zapomniałbym. Jutro trzeba będzie odebrać trackera od Poltrax – jak się zgubię, albo coś mi się stanie, jest szansa, że ktoś mnie znajdzie. W domu przygotowałem to co będzie mi potrzebne z wyposażenia obowiązkowego: dowód osobisty, telefon, kurtkę przeciwdeszczową, folię NRC, komin, plecak z camelbagiem, pieniądze na taksówkę… i to w czym pobiegnę. Do tego żel, przekąskę, wodę i mogę iść spać, regenerować siły. Ósma rano start. Dystans 33 lub 67 km – skłaniam się ku krótszemu dystansowi – wszystko by nie złapać kolejnego DNF-a i przerwać złą passeę.
No nie dane było mi pospać. Ból głowy, do tego Agą ogłosiła nocny maraton filmowy. Schodzę i kładę się w salonie. Zostały mi trzy godziny snu.
Na prawdę już przed startem…
Sobota rano. Rutyna. Higiena. Płatki, makaron, toaleta… jak ten czas szybko za… – Aga zawieziesz mnie na start do Zakurzewa? Głowa boli dalej, biorę proszki, razy trzy. Na pół godziny przed startem jestem na miejscu. Odbieram tracka i czekam na strzał z odpustowego korkowca. Jest nas już całkiem sporo. Widzę znajome twarze z parkrun w Grudziądzu i nie tylko. Rozmawiam z Jolą, rozmawiam z Irkiem (dawno Cię nie widziałem), rozmawiam i wyciszam się. Widzę ludzi, widzę emocje, ambicje, zamykam się – głowa przestaje boleć.
Chwilę przed startem do przemawia organizator z ramienia UG, ratownik z zabezpieczenia i pomysłodawca Michał, który ni stąd, ni z owąd zaczyna odliczać od dziesięciu do zera no i wybiegamy na trasę. Nie ma już odwrotu. Stało się. Będzie, co będzie. Musi być dobrze…
Start…
Ruszyła maszyna. Biegniemy. Pod górkę. Zaczynamy grubo, bo podbiegamy na punkt widokowy. Sporo nas, ścieżka wąska, nie da się biec. Ale jest fajnie. Ustawiłem się w środku stawki i tak posuwam się do przodu. Charty pobiegły za łosiami, gdzie mi do nich… Jesteśmy na punkcie. Po lewej stronie Grudziądz, u podnóża Wisła, mijamy ławeczkę i wbiegamy na żółty szlak. Jest przyjemnie, temperatura optymalna, drzewa osłaniają od słońca. Wymarzony czas i miejsce na przygodę. Żółty szlak przechodzi w czerwony, kopernikański, którym możemy dobiec do Olsztyna… ale może innym razem. Biegniemy w kierunku Wełcza, przy Bożej Męce przebiegamy przez drogę zabezpieczonej przez strażaków, po lewej stronie mijamy leśniczówkę a przed nami już tylko las. Lasy należą do nadleśnictwa Jamy. Zbieg skończył się, opuszczamy czerwony szlak, skręcamy w prawo i oczom ukazuje się pięknie pofałdowany teren składający się z podbiegów i zbiegów. Znam tą trasę. Biegałem tędy latem i zimą, wiosną i jesienią. Jest trawiaście, piaszczysto, miękko i twardo. Można podchodzić, można podbiegać. Trzeba zwracać uwagę na wystające korzenie…
Przecinamy znane mi drogi przeciwpożarowe, biegniemy w kierunku Rusocina, który zostawiamy po prawej. Biegniemy skrajem lasu, po prawej sady. W końcu dobiegamy w okolice Zarośla, przecinamy DK55 i tym samym najprzyjemniejsza, leśna część trasy kończy się. Pod stopami pojawia nawierzchnia bitumiczna potocznie zwana asfaltem.
Wszystkie większe skrzyżowania bądź wątpliwe, newralgiczne miejsca obstawione są przez strażaków z Dusocina, Wielkiego Wełcza, Rogóźna i przez policję. Jest bezpiecznie. Do tego urządzenia lokalizacyjne, patrole na quadach. Pod tym względem jest lepiej niż dobrze.
Szesnasty kilometr…
… i trudna decyzja. A trudne decyzje podejmowane na głodnego nie wróżą nic dobrego. Dotarłem do pierwszego punktu na którym można uzupełnić zapasy. Na dłuższej trasie będą jeszcze dwa punkty, na krótszej jeden w okolicy lotniska w Lisich Kątach. Na dzień dobry pałaszuje kilka ćwiartek pomidorów z solą, ale uwagę moją przykuwa wielki gar z zupą. Coś ciepłego? Nie pogardzę. Wegański krem selera – tak to się miało nazywać. Smakuje wybornie, jest na ciepło, poproszę o dokładkę. Brawo dziewczyny z Koła Gospodyń Wiejskich „Mokrzanki”. Wody nie uzupełniam. Popasłem sobie. Teraz czas na decyzję… z żalem, ale wybieram opcję krótszej trasy. Nie czuję się przygotowany na 67 km. Ruszam w kierunku Skurgiew, oczywiście asfaltem.
Na popasie kilka osób. Wszyscy stają przed tym samym dylematem, Część wybiera długą trasę, Katarzyna Z. wybiera krótszą, będziemy mijali się jeszcze kilka razy na trasie.
Byle do przodu…
To, że zaczął się asfalt nie znaczy, że będzie łatwo. Teren jest nadal pofałdowany, ale jest malowniczo. Mijam sady, pola, gospodarstwa… przebiegam przez Surgwy, gdzie w latach 80, 90-tych odbywały się kultowe dyskoteki… Za chwilę dobiegam do Białochowa. Dalej prosto, kończy się droga asfaltowa i zaczyna się bruk pamiętający czasy Bolesława Chrobrego, jak ten wytyczając granicę państwa wbijał słupy na rzece Osa – stąd też nazwa miejscowości Słup. Jeszcze tylko kilka podbiegów i zbiegów i końcówka będzie na płasko. Kuchnia Wysokich Lotów przy lotnisku w Lisich Kątach i kolejny pit-stop. 8 km minęło jak z bicza strzelił. Do mety jeszcze tyle samo. Czuję bliskość domu, ale ogarniam się i do przodu. Przez most na Osie i lewym brzegiem do DK55. Pojawia się zapowiadane błoto, to co biegacze lubią najbardziej, ale jest tego już nie wiele, na tyle mało, że można przejść suchą nogą. Miejscami nie da się biec, trasa prowadzi miedzą, gruntową drogą, ścierniskiem…no i błotniskiem. DK55 i w oddali widać Łosiowe. Biegnę wałem po lewej stronie. Korona wału utwardzona płytami jumbo, póżniej będzie trawiaście. Wał wije się o wiele bardziej niż po prawym brzegu Osy. Tam został wyprostowany przez stawy rybackie – na starych mapach z XIXw Osa meandruje.
Meta…
Po lewej stronie mijam oczyszczalnie ścieków w Nowej Wsi. Pod kępa forteczną majaczą Parski, po prawej Zakurzewo. Dolina Osy jak na dłoni… i tu ma biec droga S5? Jak można psuć coś co jest piękne…
W pewnej chwili wał skręca ostro w lewo i prowadzi wzdłuż Wisły. To znak, że metą jest nie daleko. Poprawiam brodę, ogarniam się po całości, żeby na zdjęciu wypaść jak człowiek. Jeszcze tylko jeden most na Osie, ostatni podbieg, szkoła w Zakurzewie i meta.
Czas 3 godziny 46 minut 38 sekund. Ahoj przygodo. Dobrze było. To był dobry czas na nacieszenie oka pięknymi widokami, solidne przewietrzenie płuc, spotkanie ze znajomymi. Radość nie do opisania, łosiowy medal na szyi, zbijane piątki. ULTRAŁOŚ – widzimy się za rok!
Posłowie…
Pomysł na 5+; trasa leśna na 5+ pozostała część trasy na 4; bezpieczeństwo na 5+; organizacja na 5+; pogoda dopisała, humor też. Łosiowy weekend udał się! Czekam na zdjęcia… bo sam nie robiłem. Do miłego zobaczenia.