Ukradłem tytuł, ale dlatego, że doskonale odzwierciedla to, co się obecnie dzieje w mojej głowie. Ostatnio mam problem z zasypianiem, ze sen generalnie. Zasypiam i budzę się i przez większość nocy nie śpię.Z piątku na sobotę tak miałem, a w sobotę chciałem pójść na parkrun. No ale nie spałem w nocy, a zmogło mnie nad ranem, właściwie rano, ok 7-mej. No i stało się to czego nie chciałem. Przespałem część przedpołudnia. Obudziłem się w chwili, w której hipotetycznie wbiegałbym na metę parkrun. Dzisiejsza noc była podobna, no i z porannego długiego wybiegania zrobił się poobiedni bieg na przewietrzenie głowy.
Biegłem starym traktem, obecnie prawie nie używanym, a dawniej będącym łącznikiem z Mokrego do Białochowowa. Piękna aleja kasztanowa ciągnie się od kościoła pw. NMP w Mokrem, przecina DK55 i kończy się przy dolnej części parku okalającego Dom Dziecka w Białochowie. W maju, jak kwitną kasztany a okoliczne pola żółcą się rzepakami, jest zjawiskowo. Potem zbiegam w dół i kieruję się w stronę Lisich Kątów. Czterystumetrowy podbieg i jestem na punkcie widokowym nad lotniskiem szybowcowym, skąd rozpościera się fenomenalny widok na południe. Widać Góry Książęce, cały Grudziądz aż po Rządz i tereny na zachód od Wisły. Przy dobrej pogodzie widać na prawdę wiele. Psuje to tylko pierwszy plan w postaci odlewni w Lisich Kątach. Ale nie demotywuje się tym. Na szczycie staję w promieniach zachodzącego słońca.
Nie ma co zwlekać, trzeba biec do domu, bo nie zabrałem czołówki. Ostry zbieg w dół na poziom płyty lotniska. Już jakiś czas temu okazało się, że starą drogę łączącą Lisie Kąty z drogą Białachowo Kłódka, biegnącą u podnóża wzniesienia zaorano – biegnę po zmarzniętych bruzdach uważając żeby nie złamać karku. Dobiegam do ściany lasu, odnajduję starą drogę i po chwili zapuszczam się w gęstwinę drzew. Jest już bardzo szaro. Półksiężyc wisi wysoko na niebie. W powietrzu czuć spadające stopnie poniżej zera. Dobiegam dostanych zabudować pracowników leśnych, i ostatnia prosta do Mokrego. Niewiele ponad 8 km, a radocha z tego na 102! Miałem biec co prawda z samego rana, ale lepiej późno, niż później… czy jakoś tam.