Po Warnelandzie opadł kurz. Zaginął też mój zapał i zaangażowanie. Porażka wycisnęła piętno i nie mogę się otrząsnąć. Porażka może to zbyt mocne stwierdzenie, ale na pewno było to niepowodzenie. Chcę się jak najszybciej otrząsnąć po tym wydarzeniu i wyciągnąć wnioski. A wnioski są takie, że trzeba się odpowiednio przygotowywać, a nie kozaczyć.
Tak więc pcham dalej ten wózek. Każdego dnia robię małe coś, które miało mnie przybliżyć do założonego celu. No ale nie zawsze jest ok. Sobota miała być tym dniem, kiedy miałem powiedzieć sobie – zrobiłem to, wypracowałem… i znowu nic z tego. Znowu mówię, to nie był mój dzień. Cóż. Nie ten, to kolejny, nie kolejny, znajdzie się następny. Dopóki sprawia mi tło przyjemność i widzę sens w moim człapaniu dla mnie jest to wystarczający powód by kontynuować obraną ścieżkę. Tyle w temacie.
Jak na razie jest 3:2 – co dalej??? Mam jeszcze parę pomysłów, tylko muszę się ogarnąć 🙂
Dzisiaj na luzaka pobiegłem w las. Bez spiny, bez planu, totalnie dla przyjemności. Chciałem chłonąć kolejne kilometry, nałykać się powietrza, zapachów, chciałem odurzyć się rzepakiem i nacieszyć uszy ciszą. No i to się zadziało. Lekarstwo dla duszy i ciała.