Swego czasu usłyszałem o Czerwonym Klasztorze. Było to podczas pierwszego spływu Dunajcem. To budowla sakralna zlokalizowana w miejscowości Červený Kláštor na Słowacji, na terenie Pienin na wysokości Sromowic Niżnych. Do Klasztoru można dostać się ze Szczawnicy samochodem lub pieszo – ponad 11 km trasa brzegiem Dunajca zajmie nam około 2,5 godziny. Natomiast mypostanowiliśmy trasę tę pokonać rowerem. Z samym klasztorem związana jest ciekawa historia. Za jego powstanie odpowiada Kokosz Berzeviczy, któremu nakazano budowę 6 klasztorów w ramach zasądzonego zadośćuczynienia za morderstwo, które popełnił. Berzevicz musiał również zamówić 4 tysiące mszy za spokój duszy zmarłego. My natomiast nie za karę, ale w nagrodę wybraliśmy się na wycieczkę. Historia Czerwonego Klasztoru jest dość burzliwa. Kompleks był wielokrotnie najeżdżany i niszczony, miał także wielu właścicieli. Podupadające zabudowania dotkliwie zniszczył pożar w 1907 r., po czym przeszły one na własność skarbu państwa. W latach 50. i 60. XX w. klasztor został całkowicie odrestaurowany dzięki czemu mogliśmy dziś go zwiedzić. Inny powód to chęć zobaczenia przełomu Dunajca z jeszcze innej perspektywy. Widzieliśmy go z tratwy, widzieliśmy z Sokolicy, a teraz z perspektywy traktu pieszo-rowerowego. W Szczawnicy wypożyczamy cztery rowery i pełni zapału i entuzjazmu kierujemy się na czerony szlak, na tzw. Drogę Pienińską. Po ok kilometrze jesteśmy na terenie Słowacji. Dzięki Układowi z Szengen możemy przenikać między stowarzyszonymi państwami, bez kontroli granicznej. Zmniejszamy Madzi bazę i jedziemy, bez spiny, powoli, uważnie klucząc między pieszymi i innymi rowerzystami. Przystajemy dość często, pozdrawiamy flisaków, robimy pamiątkowe zdjęcia i jedziemy dalej. Droga do Czerwonego Klasztoru upłynęła nam bez większych problemów. Rowery sprawne, aczkolwiek bez szału. Ale czego się spodziewać, gdy codziennie albo wręcz kilka razy dziennie zmieniają właścicieli – użytkowników. Jeszcze zanim poszliśmy na zwiedzanie, zdjęliśmy buty i zaczęliśmy brodzić w lodowatych wodach Dunajca. Po paru chwilach wyszedłem z wody obawiając się przykrych konsekwencji: gośćca galopującego, czy reumatyzmu…

Idziemy na zwiedzanie. Pierwsze zaskoczenie, to zniżki w bilecie wstępu dla uczniów, studentów – są! Po naszej stronie granicy, nie ma. Dziecko 11-to letnie jest traktowane jako dorosłe – hahaha. Tak było m.in. na spływie Dunajcem, na basenie przy okazji biletu rodzinnego. Cóż Idziemy na zwiedzanie klasztoru, a właściwie tego, co zostało z niego. Historia klasztoru to dzieje dwóch najsurowszych zakonów w Kościele rzymskokatolickim: kartuzów i kamedułów. Budowa klasztoru rozpoczęła się w roku 1320. W pięknym otoczeniu przyrody, w jednym z najpiękniejszych zakątków Zamagórza powstaje Czerwony Klasztor. Nazwa bierze się od czerwonych ceglanych ościeżnic i żebrowania sklepień. Z czasem nazwa klasztoru stała się nazwą wsi. Z zabudowań klasztornych zwraca uwagę kościół pw. Św. Antoniego Pustelnika. Kościół jest jednonawowy, pierwotnie bez wieży. Wnętrze kościoła zostało podzielone na trzy sektory: wschodni dla ojców, środkowy dla braci a zachodni dla laików – z osobnymi wejściami. Na chwilę obecna wnętrze jest skromne z malowidłami i barokowym ołtarzem poświęconym świętemu Antoniemu. Zakonnicy rozbudowywali obiekt i wznosili dalsze budowle: domki–pustelnie, szpital, aptekę, zajazd dla podróżnych, a w późniejszym okresie dobudowali wieżę kościoła. Prawie wszędzie można wejść prawie wszystkiego dotknąć.

Najbardziej znanym mnichem z Czerwonego Klasztoru był mnich Cyprian. W klasztorze pełnił obowiązki lekarza, cyrulika i aptekarza a w przyklasztornych ogrodach uprawiał zioła, z których sam sporządzał leki. Był też znany jako botanik, do czasów dzisiejszych w muzeum w Tatrzańskiej Łomnicy zachował się jego zielnik. Skatalogował w nim i opisał blisko 300 gatunków roślin rosnących w Pieninach, zbierał też rośliny w Tatrach. Ciekawostką jest to, że nazywano go Latającym Mnichem, według opowieści miał na własnoręcznie skonstruowanej lotni zlecieć ze szczytu Trzech Koron na dziedziniec Czerwonego Klasztoru lub, jak głosi inna legenda, przelecieć nad Morskim Okiem, gdzie został zamieniony w skalny głaz, nazywany do tej pory Mnichem. Ta druga historia działa mi na wyobraźnię