Góry – Dzień Czwarty o tym jak nabierałem ochoty i co z tego wynika. Na kolejny dzień zaplanowaliśmy trasę oddaloną od zgiełku turystów podążających na Trzy Korony, Sokolnicę, Czorsztyn, Niedzicę i inne znane. Chcieliśmy zdobyć szczyt we wschodniej części grzbietu głównego Gorców – po prostu Gorc (1228m npm). Dlaczego wybór padł na ten szczyt? Dlatego, że jest elementem trasy GUT20, w którym nie pobiegnę w najbliższą niedzielę. Nigdy nie biegałem w górach i za namową JBF zapisałem się na ten bieg dla początkujących, jak się określa dystans GUT20. Zazwyczaj biegam po asfalcie, zdarzają mi się epizody leśne, szutrowe i takie inne. Miałem ochotę doświadczyć gór. I to właściwie wszystko. Miałem ochotę i się poddałem. Można tak powiedzieć, można inaczej, bardziej delikatnie. Dzisiejsza wyprawa miała odpowiedzieć na pytanie czy to mi się podoba, czy nie. Nie traktowałem od samego początku tego startu w kategorii wyzwania, nie byłem do tego przekonany. I może to był pierwszy błąd. Dzisiejsza wyprawa miała dać odpowiedź czy czuję się na siłach, czy jestem nowicjuszem, czy dojrzałem do biegania w górach. Miejsce startu – Ochotnica – wskazywać mogłaby na chęć albo jak kto woli ochotę. Szczerze wszystkim powiedziałem, jaki jest cel dzisiejszej wędrówki. Pojechaliśmy do Ochotnicy Dolnej, zaparkowaliśmy samochód przy Restauracji OCH. Przebieramy buty i… w drogę. Wchodzimy na zielony szlak. Idziemy asfaltową drogą do góry wzdłuż Gorcowskiego Potoku przez Chryczki, Pogorzele, Palczyki, Liptaki do Radoniówki, gdzie skręcamy w lewo i, nie wiem, czy to ścieżka, czy wyschnięty strumień, wspinamy się po kamieniach, ziemi, glinie. Wygląda to jak właśnie wyschnięty strumień. Idziemy może parędziesiąt metrów i mamy przymusowy postój. Madzia ma spadek cukru. robimy przymusowy przystanek – korekta to nie włączenie jakiegoś mechanizmu. To proces, który trwa czasem 30 minut, a czasem godzinę, żeby móc bezpiecznie żyć, iść, bawić się, wędrować.
Sytuacja jest opanowana – idziemy, a właściwie wspinamy się mozolnie do góry. Zdobywamy metr za metrem. Całe szczęście, że idziemy pod osłoną lasu – upał aż tak nie doskwiera. Odkrywamy bogactwo lasu. W lesie można przetrwać, są jagody, jeżyny, poziomki, orzechy laskowe, jarzębina, czarny bez i grzyby. Nie zrywamy – podziwiamy – mamy co jeść i co pić, chyba, że zabłądzimy. Ale trasa jest dobrze oznakowana. Przy każdej zmianie kierunku, pod znakiem szlaku pojawia się wykrzyknik – trzeba uważać! Po pewnym czasie zauważamy garminowskie szarfy. Czyli jesteśmy na szlaku jednego z kilku biegów, które będą się odbywały w weekend. Idziemy mozolnie krok, za krokiem. Co chwilę kontrolujemy Madzię, dostosowujemy nasze tempo do bieżącej sytuacji. Miejscami zastanawiam się, jak tu można biec? No chociaż wspinać się szybkim marszem. Jak? Po raz kolejny uświadamiam sobie, że to nie dla mnie. Po jakimś czasie trafiamy na strzałki, które wskazuję kierunek biegu. W dół! Jak tu zbiegać? Nogi można połamać! To trzeba umieć? Ulewy z końca lipca zmieniły niektóre ścieżki w trudno dostępne biegowo trakty. Niektóre ścieżki trzeba było wyznaczać od nowa. Z resztą na dole w Ochotnicy nie było lepiej. Rzeczka Ochotniczka też narobiła szkód, pozrywała kładki, podmyła drogę.Jeśli świeci słońce otoczenie nabiera zupełnie innych kolorów. Jest bardzo wyraziste, jednoznaczne.
Natomiast gra kolorów, a właściwie szarości rozpoczyna się w momencie, kiedy słońce skryje się za chmurami, powietrze nie do końca jest przeźroczyste. Wówczas dopiero rozpoczyna się koncert szarości, przenikania. Góry, las, całe tło potrafi być czarne jak smoła, ale też rozmyte, rozwodnione, półprzezroczyste. Granica pomiędzy jasnym i ciemnym jest prawie niewidoczna. Wychodzimy na otwartą przestrzeń. Przed nami rozpościera się soczyście zielona łąka. W tle ściana lasu, pod lasem wyrosła mała chatka czy schronienie, zadaszenie.
Na górze spotkaliśmy rodzinę, a za chwilę na rowerze wjechał młody chłopak, a za nim spora grupa młodzieży. Robimy sobie dłuższą przerwę, jemy, pijemy odpoczywamy. Trzeba jednak wracać, bo z oddali słychać burzę, zbiera się coraz więcej chmur. To nic, że dzisiaj jesteśmy lepiej przygotowani, mamy odpowiednie buty (bo nieodpowiednie są jeszcze mokre), mamy płaszcze, kurtki przeciwdeszczowe. Schodzimy, robimy pamiątkowe zdjęcie i zielonym szlakiem idziemy dalej do Przysłopa (1187m npm), a potem żółtym będziemy schodzili do Ochotnicy Górnej. Znowu trafiamy na cały kwartał martwych drzew. Nikogo na szlaku. Poruszamy się w terenie pagórkowatym. Widzę, że idziemy nie tylko szlakiem pieszym, ale też rowerowym. Dookoła dzicz, wąska nierówna ścieżka, momentami kamienista, momentami grząska. Raz schodzimy w dół, a za chwilę spinamy się, aczkolwiek nie są już to takie mozolne podejścia. Niebo spowite jest chmurami. Wchodzimy na żółty szlak. Przez chwilę mamy wątpliwości, którędy iść. po drodze jest tyle wiatrołomów, na których być może znajdowało się znakowanie szlaku, ale odnajdujemy się. Mijamy schronisko Gorczańska Chata, ale nie zatrzymujemy się, bo czynne jest tylko w weekendy. W Gorcach, Pieninach trzeba być przygotowanym na cały dzień wędrówek. To nie Tary, gdzie wędruje się od schroniska do schroniska. Dochodzimy do potoku Jamne. Jego szum będzie nam towarzyszył do samego końca. Zejście jest strome i wyczerpujące. Towarzyszą nam cały czas grzmoty nieodległej burzy. To nas skutecznie motywuje do szybszego marszu. No i w końcu mamy deszcz. Początkowo nieśmiało, parę kropel, a po chwili lunęło. Mamy kurtki, ale nie wiem czy nie przydałyby się kapoki. Ale deszcz tak jak szybko wybuchł, tak samo szybko się kończył, jakby ktoś odkręcił i po chwili zakręcił kurek z deszczówką. Chmury przetaczają się nad szczytami a las intensywnie paruje. Czuć w powietrzu wilgoć. Zostało nam jeszcze z pięć kilometrów najmniej atrakcyjnego szosowego odcinka. Podczas zejścia spotkaliśmy jeszcze jednego pana z pieskiem. Super dzień, super wrażenia, super zmęczenie.Na chwilę obecną góry dla mnie są do chodzenia – nic się nie zmieniło w tym względzie od lat. Może kiedyż nastanie taki dzień, kiedy dam radę i pobiegnę. Póki co, to nie dla mnie. Nie czuję bluesa, nie ma synergii pomiędzy mną a biegowymi górami. Trudno.