Sobota. Budzik wesoło zaterkotał o 6:02. Jeszcze chwileczkę i odwróciłem się na dugi bok. 6:04. Budzik terkocze ze zdwojoną intensywnością. Nie mam więcej boków, żeby się odwrócić. Muszę wstać.
Poranna toaleta. Szybki prysznic. Nie golę się. To zresztą widać. Nie golę się od trzech lat. Ile zaoszczędziłem? Nie liczyłem. To jest niepoliczalne.
Śniadanie. Płatki z mieszanką studencką i żurawiną zalane wodą. Kawa. Czarna, bez cukru. Ściągam z suszarki biegowe rzeczy i ubieram się. Otwieram szafę z butami… które by tu dzisiaj wybrać.
Chwila na marzenia. Pobiegnę na parkrun z Mokrego, przebiegnę go i wrócę biegowo do domu. Wersja druga: pobiegnę na parkrun z Mokrego, przebiegnę go i Agą odbierze mnie autem… i tak jedzie na zakupy. Wersja trzecia: pojadę na parkrun swoim autem, przebiegnę go i wrócę do domu… też autem. Dobrze, że wstałem tak wcześnie… zdążyłem dojechać i przed parkrunem pobiec parkrun priv. No i wróciłem do domu autem.
Dobry jestem, co? Parkrun zrobił mi cały dzień.