Nie wiem czego się spodziewałem po wczorajszym bieganiu w trudnych warunkach. Wiedziałem, że będzie ciężko, ale nie spodziewałem się, że aż tak ciężko. Wczoraj zadowolony wróciłem do domu, prawie rozmarzyłem się co to będzie jutro. Jutro będzie futro. Okazało się, że oczekiwania przerosły moje możliwości. I dobrze. Czasem nauczka musi być. Dzisiaj z rana napadało jeszcze więcej tego cholernego, białego… Szuflowałem podjazd, odkopałem auto, a po chwili nie było widać efektów mojego zaangażowania. Z nieba leci coraz więcej więcej śniegu. Po chwili zaczęło padać z boku – myślałem, ze to sąsiad robi bi dowcip, ale ja nie mam sąsiada od strony podjazdu. Skąd się to bierze. Chwilę wcześniej błękitne niebo i słońce, a po kilku minutach sypie jak z rozerwanej poduchy. I tam przez cały dzień? Czego się spodziewałem? Przecież jest zima. Szlaki w Tatrzańskim Parku Narodowym zamknięte – wszystkie. TOPR ogłosił 4-ty stopień zagrożenia lawinowego. „Zakopianka” zakorkowana od Chabówki do Nowego Targu. Górale znowu narzekają, że dutków nie zarobią… Zawsze znajdzie się powód i obiekt na który możemy ponarzekać. A to rząd, a to opozycja, nie to radio, nie ta telewizja. Ale przychodzi sobota i jest parkrun. Można się wyżyć, w myślach poprzeklinać, ponarzekać, a po trzecim kilometrze jest już wszystko jedno.
Szybka odprawa na starcie i biegniemy, a właściwie to przesuwamy się do do przodu. Charty pocisnęły do przodu, a cała reszta, gęsiego, jeden za drugim przecierała szlak. Najgorzej miał ten pierwszy, potem było już tylko trochę lepiej, no ale czego się spodziewałem? Pierwszy kilometr 5:36. Trzeba się pogodzić, że dziś nie jest dla mnie dzień na ściganie. Znalazłem swoje miejsce w szeregu i trzymałem się zawodnika przede mną. Tak mi się wydawało, bo nagle musiałem się zatrzymać. W mojej głowie pojawi się taki bodziec, który mówił STOP! No i zatrzymałem się. Nie wiem po co. Przepuściłem kilka osób i ruszyłem dalej. Przebiegłem 200 metrów i STOP. Kurde, o co chodzi. Robię to co lubię, robię to co chcę. A w głowie coś się poprzestawiało. Terapia nie działa, coś się zacięło? Ruszam. Biegnę dalej. Nie odrobię już straty. Jeszcze przez chwile się łudzę, że dogonię Przemka, gdzieś mignął mi z przodu, ale to tylko mrzonki. Drugi kilometr 6:09. Próbuje przyspieszyć. Zwiększam kadencję, ale czuję, że mielę nogami bezproduktywnie. Wreszcie decyduję się na wyprzedzanie. Jedna, dwie, trzy osoby i jestem przed nimi. Trzeci kilometr 5:42. Teraz trochę z górki. Nadal wydeptany jeden szlak, od czasu do czasu pojawia się miejsce, w którym ktoś próbuje wyprzedzać. Nade mną gęste korony drzew obłożone śnieżnymi czapami. Na drodze trochę mniej śniegu. Las wygląda bajecznie. Gałęzie oblepione mokrym śniegiem. Za dzieciaka tak watą stroiliśmy choinki – wata imitowała śnieg. Teraz też tak wygląda miejscami. Wyprzedzam kolejną osobę, a na plecach czuję oddech jakiegoś biegacza (a może to tylko złudzenie) i to mnie mobilizuje, przyspieszam. Czwarty kilometr to ostatni moment gdzie mogę jeszcze próbować cokolwiek odrobić. 5:39, czyli delikatnie przyspieszyłem. Ostatnie tysiąc metrów. Jeden podbieg, drugi podbieg. Na zakrętach uważam żeby się nie poślizgnąć. Na nogach mam trialowe INOV-y i stuptupy, żeby nie nasypał mi się śnieg przez niską cholewkę. Wyprzedzam dziewczynę. Mnie wyprzedza jakiś biegacz, nawet nie zarejestrowałem w jaki sposób, tylko mi mignął. Ostatni zakręt i próbuję przyspieszyć. Słyszę z daleka doping. Ale nie ma pana Antoniego – on to ma dopiero siłę i moc w gardle, pod koniec zawsze zachrypniętym.
Meta. To był trudny bieg. Tylko tyle. Nie jestem w stanie zebrać myśli. Po prostu rozłożyło mnie w pewnym momencie na łopatki, a pozbierać się było niełatwo. Jestem jeszcze słaby, ułomny – nie żebym chciał narzekać – bardziej żeby uświadomić sobie prawdę. Dalej trzeba pracować i przesuwać granice. Czego się spodziewałem? Teraz się śmieję z tego. Nie spodziewaj się niczego człowieku marny, tylko walcz, walcz i przesuwaj granicę.
Mimo wszystko jestem zadowolony. Dobrze rozpoczęta sobota i dobrze zapowiadający się weekend. Nie mam planów na jutro. Miałem, ale nie mam. Zobaczymy co da Bóg.