Od samego rana wieje i pada. No i co zrobić? Zacząłem szeroko nastawiać uszy i usłyszałem pierwszy dźwięk. To była szybka ale majestatycznie doniosła ćwierćnuta. Taki kształt wymalowałem krok za krokiem, realizując kolejny trening. Piętnastominutowa rozgrzewka: skoki, skipy, wieloskoki, wymachy czym się da i gdzie się da w truchcie, czy też w biegu. A potem się zaczynam oblewać potem. 6 minutowych odcinków w tempie 4:50 w przerwie 1-no minutowej, a po tym 6 odcinków 30 sekundowych w tempie ok 4:00 z przerwą 1 minutową okazało się być męczące. Delikatnie mówiąc. Na koniec nie byłem w stanie już nic więcej z siebie wykrzesać oprócz 15 minutowego schłodzenia. w sumie średnio byłem zadowolony. Wyszło tego około 9 km w tempie 5:40. Po biegu na prawdę zgłodniałem. Obiad… i d pracy.
Jutro też jest dzień… ale odpoczynku, regeneracji bo w piątek, przełożone z soboty długie wybieganie – w zupełnie nowych okolicznościach – nigdy tak jeszcze nie biegałem… zobaczymy.