Czy to stwierdzenie może być prawdziwe?
Tydzień 42. Niedziela bez biegania – regeneracja. Poniedziałek za to budzę się skoro świt i wciągam buty biegowe. Przede mną pętla, a właściwie półpętla wokół Mokrego. Ostatnio końcówkę biegnę nową ścieżką pieszo-rowerową – jest nowa, pachnąca asfaltem – jeszcze trwają prace wykończeniowe, ale przyszły sezon pozwoli na przejechanie rowerem z północy na południe naszej gminy ( albo przebiegnięcie). Wtorek to ciąg dalszy realizowanego planu biegowego – coś jednak poszło nie tak i trzeba będzie się poprawić. Środa swobodny bieg – nie mogłem się zebrać do wyjścia z domu. Przebrany spoglądam za okno – pada. Przeczekać? Patrzę na prognozę pogody – jest szansa. Po 30-tu minutach przejaśnia się i mogę wybiec na swoją pętelkę. Na końcówce jednak łapie mnie kolejna chmura deszczowa. No nie może być łatwo. Cel też nie jest łatwy. 23:30 na piątkę do końca roku? Walczę!
We wtorek oglądałem na YT podsumowanie bicia kolejnego rekordu przez Wojtka Sobierajskiego. Facet przebiegł 123 km na bosaka w ciągu 24 godzin – pobił rekord Polski. Mnie to motywuję. Nawet najbardziej niestworzone rzeczy można zrealizować i przy tym się świetnie bawić. W Kretowinach jeden z zawodników biegł bez butów, po kilku latach spotkałem go na parkrunie w Grudziądzu. Czad!
Kolejny dzień i temperatura spada w okolicę zera. Właściwie nic się nie stało. Wystarczy inaczej się ubrać, zrezygnować z krótkiego rękawka… ubrać buty 🙂 i można czerpać z życia ile wlezie.
Kolejny dzień i kolejny trening. Umawiam się z Przemkiem. Początkowo założenie było takie, że jedziemy na stadion (dawno nie byliśmy) i w trening wplatamy schody. Niestety poruszanie się po mieście samochodem w sytuacji, gdy centrum jest jednym wielkim placem budowy, jest wyzwaniem, które przerasta mnie. Pobiegliśmy w las. Po raz kolejny zaliczyliśmy Bronek Run rozszerzając trasę o dodatkowy element – wyszło całkiem przyzwoicie. Po treningu trzeba doprowadzić się do porządku i do pracy – dzień przedostatni.
Piątek. Ale zanim to nie mogłem długo zasnąć. Pojawia się plątanina myśli, obaw… i nie pomagało za bardzo to, że trzeba być twardym. Na koniec i tak zostaniesz sam ze swoim problemem. Dam radę. Muszę poradzić sobie bez biegania dzisiaj – dzień bez aktywności, ładowanie akumulatorów… tak na prawdę miałem być w podróży na Łemko, ale wyszło tak jak wyszło, może za rok. Teraz muszę się zadowolić fotosami z gór, ze szlaków. Cału czas jeszcze kolorowymi, ale nabierajacymi powoli szarości i nie ochronnie zmierzającymi ku jednoznacznej czerni i bieli.
Jutro sobota i uciekam przed goniącą mnie (żart) bandą parkrunowców … razem z Przemem powtarzamy scenariusz z ubiegłego tygodnia.
Od rana pada deszcz, ale to nic. Pierwsze po wejściu w las poczuliśmy jego wyraźny zapach. Nie potrafię określić konkretnie co pachniało, albo czym pachniało. Ale było to bardzo przyjemne uczucie. Przed parkrunem zdołaliśmy zrobić część trasy Bronek Run. Część, bo pobłądziliśmy z kolegą przez co zaliczyć musieliśmy rudnicki asfalt. Ale po chwili byliśmy już na właściwych torach. Biegło się przyjemnie, miękko, ale na wysokim tętnie – czuć stres, zmęczenie i zbyt krótką regenerację. Dodatkowo na mokrych liściach trzeba uważać, żeby się nie poślizgnąć. Zaliczyliśmy odcinek ponad sześciu kilometrów w tempie ok 6:00. Na start parkrunu dotarliśmy na kwadrans przed startem, to też załapaliśmy się na grupową fotkę. Solidnie obiecaliśmy sobie, że żadnego ścigania dzisiaj nie będzie, no i były to słowa rzucone na wiatr. Początek rzeczywiście był w wersji slow, ale później dostaliśmy energetycznego kopa, przynajmniej ja tak to odczułem – to był dobry trening.
Ostatecznie PB nie było, ale idziemy w dobrą stronę… Dobrze rozpoczęty weekend jest dobrym prognostykiem na następny tydzień – będzie zajefajnie!