Ostatnie kilometry biegłem na oparach. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mogę odlecieć, dlatego próbowałem racjonalnie gospodarować resztkami energii, które mi jeszcze zostały. Kilometr przed metą, jest grzbiet wzniesienia, potem w dół, w lewo, wzdłuż parku i jestem na przed metą, jeszcze pięćset metrów. Pod nogami piach.
Kategoria: Dzień za dniem, czyli kolejny wpis…
Schody
Pewne okoliczności, z którymi się już pogodziłem nie pozwoliły na to. Zdobycie Everestu to wyzwanie, to zaszczyt – pozostawiam to sobie na kolejny rok. Inaczej to zaplanuję. Jak Bóg da, to zrobię to. Czuję oczywiście niedosyt, ale mądrze podsycany pozwoli mi na to, żeby jeszcze raz podjąć ten wysiłek.
Czomolungma
Czomolungma – wyjaśnienie weekendy prima aprilisowego.
Wiosna
Na metę wpadam szczęśliwy, zmęczony, spragniony, zadowolony, nie głodny.Szukam Rak’n’Roll – owych dziewczyn, przybijamy piątki robimy foty i to wszystko. To już jest koniec. Nie potrafię opisać emocji z którymi biegłem. Były różne. Na pewno to była radość, zadowolenie, szczęście, pod koniec nawet dotknąłem kawałka euforii.
Zróbmy sobie przerwę
Nie zawsze świeci słońce. Właściwie nocą na pewno nie świeci. Tak na prawdę to świeci, ale nie z naszej strony, a jak jest księżyc to księżyc świeci świtem słonecznym, tzn. odbitym. Dobra, łyżkę porcję witaminy D.
Hej ho, do lasu …
Kieruję się na południe zgodnie z tym co podpowiada zdrowy rozsądek i biegnę na czuja. Nie kojarzę okolicy, zresztą tak jak mówiłem dookoła jest jednakowo biało. Wiosną, latem jest zupełnie inaczej, a teraz jest tylko biało.