Dzisiejsze bieganie miało być zupełnie inne. Tak na prawdę to dzisiejszy trening miał być wczoraj. I co? Nic! Nic się nie stało. Nie załamuję rąk, bo nie ma to sensu. Po prostu modyfikuję plan i robię dalej swoje. Za to dzisiaj, zupełnie inny dzień z innym nastawieniem. Ale od początku.
Rano, po raz pierwszy w życiu udało mi się dodzwonić do grudziądzkiej polikliniki i ktoś po drugiej stronie druta telefonicznego podniósł słuchawkę, udzielił informacji i udało się załatwić przez telefon – szok. pojechałem zrobić RTG zęba, poczekałem w kolejce na zdjęcie, potem na wywołanie, ale wszystko zrealizowane – sukces. Wczorajszy trening przełożyłem na dzisiaj, więc ubrałem się, wyjątkowo pojechałem autom zobaczyć świat po drugiej stronie Gór Łosiowych. Dawno nie byłem po wełczańskiej stronie gór i poczułem się trochę jak Alicja z Krainy czarów, po drugiej stronie lustra. Na nowo odrywałem ścieżki, które już przebiegłem nie raz. Krajobraz zmienił się, sporo wycinek i nowych nasadzeń, no ale tak to właśnie wygląda – dla zwykłego śmiertelnika absurdalnie, a dla LP to są działania zaplanowane ok 10 lat temu.
Na dzisiejszy trening miałem konkretne założenia, ale nie byłem do końca konsekwentny. Nie zrobiłem ani kilometrażu, ani zawartości merytorycznej. Zrobiłem dyszkę w trudnym terenie ze sporą ilością podbiegów i na pewno nie będzie to stracony dzień. Taki sobie poniedziałek, po drodze mijam pracowników leśnych z piłami spalinowymi, wyprzedza mnie para rowerzystów. Drogę przebiegła mi klępa, ale nie zdążyłem wyjąć telefonu… Słońce na prawie bezchmurnym niebie nie grzało dostatecznie – trzeba się ruszać, bo zimno – rano był przymrozek. Przysłowie z kalendarza mówi: „Jaka pogoda w Świętego Marcela, będzie pogodna Wielka Niedziela” – zobaczymy na ile spełni się ludowe wierzenie.
Tymczasem mogę stwierdzić jednoznacznie , że najbardziej depresyjny dzień roku okazał się być całkiem przyzwoitym. Mi osobiście pozwala to optymistycznie spojrzeć na jutro, kolejne dni, cały tydzień. Czego i Wam życzę! Dobrego wieczoru, dobrego jutra!