Dzień drugi. Wybiegłem z domu. Niebo pokryte stalową pokrywą z chmur. Delikatny wiatr muska policzki. Biegnę na zachód „polną drogą”. Tak ją nazwaliśmy, gdy mieszkaliśmy jeszcze pod 18-tką i często przemierzaliśmy ją rowerami, czy pieszo jadąc na budowę, albo do baru. Podbieg do Leśniewa jak zwykle zatyka piersi w bezdechu. Skręcam w lewo i zbiegam w kierunku nieistniejącego już cmentarza ewangelickiego. Zbiegam z asfaltu i uciekam do lasu nowo odkrytą ścieżką. Dobiegam po chwili do żółtego szlaku i zawracam w stronę Leśniewa. W lesie pusto. Środek tygodnia. Nie widać spacerowiczów, pracowników, zwierząt…
Po drodze mijam świetną miejscówkę na nielegalny zrzut śmieci. Po co wyrzucać do śmietnika, wywieźć do Zakurzewa, czy chociażby podrzucić do czyjegoś śmietnika skoro można wyrzucić przez okno pędzącego samochodu do lasu. Las nie zaprotestuje. Na razie nie zaprotestuje…
Niecałe sto metrów od żółtego szklaku mijam pomnik – mogiłę – obelisk. Nie wiem co to jest i co upamiętnia. Po raz pierwszy mijałem pomnik wiosną tego roku – brakowało tablicy (ktoś ją najzwyczajniej skradł). Zdjęcie pojawiło się na fejsie kilka dni temu. Dzisiaj chciałem sprawdzić czy coś się zmieniło, ale niestety nie. Czego świadectwem jest ten pomnik – może ktoś wie? Niestety nie napotkałem żadnej informacji na ten temat, ale podejrzewam, że związany jest z walkami, które mogły toczyć się na tych terenach – pierwsza, może druga wojna światowa? Ziemia w lesie poryta jest okopami, może więc…
Dalej już tylko pod górkę… Jest przyjemnie. Pachnie lasem, świeżo ściętymi drzewami, jest cicho. Po chwili docieram do punktu postoju w Leśniewie. Dalej moja trasa prowadzi asfaltem. Biegnę w stronę Dusocina, ale przed wsią skręcam w polna drogę prowadzącą w kierunku lasu na południu. Cały czas idę wspinam, od czasu do czasu zatrzymuje się, żeby zrobić zdjęcia.
W końcu dobiegam do lasu, ale nie mogę odnaleźć żadnej sensownej ścieżki. To juz nie jest bieg, ale kluczenie w chaszczach. Wiem w jakim kierunku mam się poruszać i staram się to robić. Mijane tereny rekompensują w pełni zgubioną drogę. W końcu widzę, jest szlak – później okazuje się, że to Białachowska ścieżka dydaktyczna – prędzej czy później musiałem na nią się natknąć. Zmierzam w odwrotnym kierunku do punktu 12 i 11. Jest malowniczo. Tak blisko domu, a ja jestem tu po raz pierwszy. Jest dziko i czuję się jak odkrywca. Tam gdzie się da staram się biec, ale najchętniej zatrzymywałbym się co kawałek i napawał się widokiem.
W końcu dotarłem do kolejnego schronu piechoty. No i nie byłbym sobą, gdybym nie wszedł do środka. Z duszą na ramieniu, ale wszedłem. W miarę czysto, ale wszystko zdewastowane. Zostały tylko żelazne zasuwy luków strzelniczych.
Czas wracać do domu. Na pewno wrócę tu jeszcze w najbliższym czasie.
Droga powrotna już bez kluczenia, aczkolwiek musiałem zawrócić z obranej trasy – pani leśna stanęła mi na drodze – zakaz wstępu – wycinka drzew. Cóż było zrobić, odwróciłem się na pięcie i pobiegłem inna drogą.
Piętnaście kilometrów sprawdzania czy będę znużony poprawiło skutecznie samopoczucie i humor na resztę dnia. To były dobre, złote kilometry…