Po dwóch dniach spędzonych aktywnie w pracy wróciłem zmęczony. Wczoraj po pracy musiałem dojść do siebie, żeby móc zasnąć. Dzisiaj rano obudziłem się później niż zwykle – o szóstej. W planie miałem mocniejszy trening i trochę się bałem. Nie mogłem się pozbierać do wyjścia. Rano temperatura poniżej zera, ale słońce szybko przegnało siwy mróz. Przebrałem się i zbieram do wyjścia. Wychodzę z domu i po chwili wracam. Po chwili znowu wychodzę i wracam. Po drodze zahaczam o toaletę i ostatecznie wychodzę. Na zewnątrz jest rześko. Ostre powietrze drażni gardło. Zaczynam biec. Na początku 15-to minutowa rozgrzewka. Biegnę w kierunku pomnika pomordowanych i z powrotem. Po 2,5 kilometrach przechodzę do zasadniczego biegu. Mam biec w tempie docelowym dla dystansu, w którym celuję konkretny wynik. Tempo 5:12 – 5:25 i w tym przedziale muszę się zmieścić. Dla mnie jest to wyzwanie. W rozpisce na dzień dzisiejszy wygląda to tak, że mam biec 30 minut i dodatkowo 15 minut. No ale półmaraton trwa trochę dłużej. Rekord świata wynosi na chwilę obecną 57:31 i należy do Ugandyjczyka Jacob Kiplimo. Trochę mi brakuje do tego… musiałbym biegać dwa razy szybciej. Tak więc jest jeszcze nad czym pracować….buhahaha.
Ostatecznie, to co wybiegałem dzisiaj to zasadniczy odcinek po 5:11 – było ciężko i wypompowało mnie tona do rekordu świata jeszcze kosmos. Na koniec wpadło 15 minutowe schłodzenie po 5:40. To wszystko napawa pewnym optymizmem, ale na pewno nie będę gotowy na najbliższą połówkę na 27 marca. No tak, bo to już za tydzień, o 9-tej startuję. Obiecuję jednak sobie, że zrobię wszystko, żeby ten bieg zapadł pozytywnie w mjej pamięci. Póki co, robię swoje i nie zatrzymuję się ani na chwilę.