Nad ranem temperatura oscylowała w granicach 2 stopni powyżej zera, to znaczy, że przy gruncie miejscami mógł być przymrozek. Taka temperatura nie stanowi przeszkody, żeby pobiegać. Trzeba tylko znaleźć odpowiednie miejsce i ubrać odpowiedni strój. Jeśli chodzi o miejsce, to dzisiaj padł wybór na lasy okalające Lisie Kąty. Wieś w typie rzędówki należąca niegdyś do właścicieli majątku Białochowo. Nie wiadomo do końca kiedy powstała na gruntach tego majątku i kiedy nadano pierwszy kontrakt olęderski, ale przypuszczalnie, dopiero w XVIII wieku. W 1776 roku 10 gospodarzy miało podpisanych kontrakt z właścicielami na 12 lat. Wówczas istniał także młyn wodny i karczma. W 1802 major Klinggraf, właściciel Białochowa, podpisał kolejny kontrakt. Ostatecznie dzierżawców uwłaszczono w 1852.
Już w okresie międzywojennym utworzono tu lotnisko. A w aeroklubie szkolił się nasz jedyny astronauta – Mirosław Hermaszewski w wieku 20 lat ukończył kurs akrobacji szybowcowych.
Dzisiaj regeneracja, odpoczynek, molnobiegi. Bez spiny, bez zadyszki, w tempie konwersacyjnym. Kluczyłem po lesie, przeganiałem sarny, dzików nie widziałem, do tego trochę podbiegów i trening gotowy.
W lesie natknąłem się na pozostałości rowu przeciwpancernego – w wielu miejscach widać wyraźną linie wykopu. Szkoda tylko, że pojawiają się znowu śmieci. W oddali widać Grudziądz, Nową Wieś, Góry Łosiowe i wiatraki za Wisłą. Słońce przyjemnie smagało na przemian z wiatrem – trzeba uciekać do lasu. Tam jest przyjemnie, miękko, puszyście. Czas minął szybko, wracam co domu, a potem jeszcze do RCKiK oddać trochę krwi i chillout.