… i wybrałem się do lasu komunalnego. Wstrzeliłem się idealnie, bo trening zakończyłem w chwili gdy zaczął padać deszcz. Ciężkie nogi i obawa, że nie dam rady – takie myślowe towarzystwo od samego rana. I rzeczywiście było ociężale, ale z każdym kilometrem biegnie mi się lepiej. Żeby nie popaść w otępienie i nudę, po wczorajszym klepaniu kilometrów na dzisiaj zaplanowałem bieg na dwa tempa, na odcinku kilometrowym: takie tam wolne – szybkie – wolne – szybkie… No i nie było monotonnie. Bieg po trasie parkrunu, którego nie ma i nie wiadomo kiedy będzie (dobrze, że chociaż tabliczki z kilometrami przetrwały), przed dziewiątą rano, a na ścieżkach biegowych całkiem spory ruch. Biegacze, chodziarze, rowerzyści. Bo poranek zapowiadał się obiecująco. No, ale ten deszcz, hmm. Ale nie ma co narzekać. Mogłem przecież zostać w domu i nic nie zrobić. A tak dwanaście dobrych, już nie tak złotych kilometrów, dobre samopoczucie a umysł nabuzowany endorfinami i jest super.
ps. Endomondo się kończy – zainstalowałem sobie Strava – na razie nie mam zdania. Póki co, jakąkolwiek funkcję chcę włączyć, pojawia się monit o subskrypcję… Jak na razie nie daję się namówić.