Dzień nie zapowiadał się wcale dobrze. Obudziłem się sam – nie słyszałem budzika. Szybkie spojrzenie na telefon i okazuje się, że wcale go nie włączyłem. Wieczorem odebrałem M z naszego dworca i najwyraźniej zapomniałem ustawić budzenie. Nic się nie stało, bo zacząłem przewracać się z boku na bok przed godziną piątą, co pozwoliło mi na zafundowanie sobie rześkiego poranka na łonie natury. Otulony ciemnością, pobudzony dwiema filiżankami kawy, ochoczo i z kontrastem przemierzam uśpione jeszcze okoliczne uliczki mojej wsi.
Słyszę tylko swój oddech i szuranie butów. Po chwili dochodzi jeszcze gęganie przelatujących gdzieś pod gwiazdami dzikich gęsi, przemieszczających się z wiatrem z zachodu na wschód. Znad otaczających od strony północno-wschodniej pagórków wyłania się świetliste pęknięcie na niebie zwiastujące nieuchronnie nadchodzący świt. Poranek zastaje mnie na ostatnich biegowych metrach tuż przy domu. Jeszcze przed chwilą wszystko było czarne i czarne rozświetlone ostrym światłem czołówki. Teraz powoli zaczyna wyłaniać się szarość w różnych tonacjach, a po chwili już widać, że choinki są zielone. Było ciężko, ale podołałem wyzwaniu. To będzie kolejny dobry dzień.
Nagrodą za trud dnia dzisiejszego i innych dni dawno już zapomnianych, będących już historią, są garminowskie medale, zdobyte nie po raz pierwszy w historii.

Na koniec, jeden z moich bardziej poważanych cytatów: „Celem nie jest bycie lepszym od kogoś innego, lecz bycie lepszym od tego, kim samemu było się wcześniej.” – Dalajlama XIV. Bądź lepszy!