Od ostatniego wpisu minął rok. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Pomimo podejmowanych prób powrotu do rzeczywistości, nadal bujałem w obłokach i nie potrafiłem się odnaleźć. Mijał dzień za dniem , a ja pozostawałem cały czas w tym samym miejscu. Zakotwiczyłem się w tym moim małym światku i na dobrą sprawę było mi tam komfortowo, zacząłem się przyzwyczajać, zadomowiłem się. Nic z tym nie robiłem. Nie przepracowałem jeszcze swojej złości. Ona cały czas we mnie tkwiła. Rozdrapywałem ją jak świeżo zagojoną ranę i sytuacja powtarzała się. Nienawidziłem, nienawidziłem i nienawidziłem. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby przerwać ten ciąg. W połowie roku zerwałem wszystkie toksyczne i nietoksyczne kontakty. Przestałem o nich myśleć, zapominałem, przestawałem tęsknić. Teraz przyszło mi to do głowy, że chyba już rozumiem, a może i nie, moją matkę, która nie pozwalała się zakochać, żeby później nie cierpieć. Ja musiałem przestać kochać (to za dużo powiedziane), żeby zapomnieć o cierpieniu. Bieganie, wysiłek, satoznęcanie nie przynosiło już oczekiwanych efektów. W grudniu nie przebiegłem ani jednego kilometra. Nic. Zero aktywności. Nie dlatego, że było zimno, śnieżnie. Musiałem dać sobie spokój. Nadal nie wysypiałem się. Budziłem się w środku nocy i tkwiłem w ciemności. Zaliczyłem kilka demotywatorów, upokorzeń i upadków…
Nie było jednoznacznego przełomu. Kolejnego zwykłego dnia wstałem, ubrałem biegowe buty i w środku nocy wyszedłem z czołówką na głowie biegać. Była połowa stycznia. Najwyższy czas. Zacząłem wdrażać swoją codzienną rutynę. Wstaję, najczęściej wcześnie rano, przed świtem, ubieram się i wychodzę na bieg lub spacer. Po godzinie wracam, doprowadzam się do porządku, jem śniadanie i zajmuję się bieżącymi obowiązkami. Od czasu do czasu idę do pracy, pasuję, wracam, popołudniowo-wieczorna rutyna, kolacja i spać, bo rano jest kolejny dzień. Tak wyglądały ostatnie 34 dni. Tak samo. Na razie daje mi to niezłą satysfakcję, zadowolenie i energię do tego, żeby rano zacząć wszystko od początku.

Skupiam teraz swoją złość na czymś innym. Nie ma co ukrywać, że kondycja legła w gruzach. SAle może to i dobrze – przynajmniej będę miał się na czym wyżywać przez kolejny miesiąc. Jest już marzec.