Zajęcie Polski przez Armię Czerwoną i włączenie połowy jej terytorium do ZSRS sprawiło, że dziesiątki tysięcy żołnierzy nie złożyło broni. Gotowi byli walczyć o odzyskanie niepodległości, wypełnić złożoną przysięgę. W roku największej aktywności zbrojnego podziemia, 1945, działało w nim bezpośrednio 150-200 tysięcy konspiratorów, zgrupowanych w oddziałach o bardzo różnej orientacji. Dwadzieścia tysięcy z nich walczyło w oddziałach partyzanckich. Kolejnych kilkaset tysięcy stanowili ludzie zapewniający partyzantom aprowizację, wywiad, schronienie i łączność. Doliczyć trzeba jeszcze około dwudziestu tysięcy uczniów z podziemnych organizacji młodzieżowych, sprzeciwiających się komunistom. Łącznie daje to grupę ponad pół miliona ludzi tworzących społeczność Żołnierzy Wyklętych. Ostatni „leśny” żołnierz ZWZ-AK, a później WiN – Józef Franczak „Laluś” zginął w walce w październiku 1963 roku. Ten rok symbolicznie uczczony został jako główny dystans biegu pamięci Żołnierzy Wyklętych. Bieg w Polsce organizowany jest po raz dziesiąty. Dla mnie jest to już piąta edycja. Od samego początku jestem wierny jednej lokalizacji. W związku z tym, że Grudziądz trochę zaspał ( do dzisiaj zresztą) z organizacja biegu, wybrałem Gardeję, jaki miejscowość najbliższą miejscu mojego zamieszkania. Tak więc jak tylko ogłoszono zapisy z drżącym sercem zapisałem się, opłaciłem wpisowe, namówiłem jeszcze Przemka i tak o jedenastej stawiliśmy się w biurze zawodów, odebraliśmy pakiety startowe i czekaliśmy na start. Zarezerwowaliśmy sobie start na 10000 m. Wbrew pozorom to wymagający dystans, tym bardziej, że trasa zaplanowana została po terenach nadleśnictwa Kwidzyn. Długie podbiegi i zbiegi, leśne dukty, zmienna nawierzchnia to nie lada wyzwanie.
Medal, który mieliśmy otrzymać na zakończenie biegu składa się z trzech elementów. Edycja z roku 2020, 2021 a dopełnieniem całości jest tegoroczna edycja. Ja mam część z 2020, Przemek z 2021, ostatni element układanki zdobywamy dzisiaj. Na koniec będzie można połączyć te puzzle w całość. Fajny pomysł organizatorów, stawiający na lojalność uczestników. Umówiliśmy się z Przemkiem, że na koniec zrobimy zdjęcie całego medalu. No , ale najpierw jest robota do wykonania, trzeba przebiec ten bieg, dać z siebie wszystko, a na koniec odebrać nagrodę. Zastanawiałem się jak to będzie, jaka jest moja aktualna kondycja, na co mnie stać.Rano na termometrze 5 kresek poniżej zera. Jak się ubrać?
Na wszelki wypadek mam długie krótkie spodenki. Ostatecznie jednak zdecydowałem się na długie. Niby słońce świeci, ale marcowe promienie nie dają jeszcze wystarczającej ilości ciepła. Założenie na bieg było takie, ze nie ma żadnego założenia. Ale jak zwykle emocje wzięły górę i jak poczułem pismo nosem, że można się pościgać, to nogi zaczęły rwać do przodu. Odliczanie od dziesięciu i …. start. Hamuje się, nie idę na żywioł, dzisiejszy start, to nie jest mój cel. Początek jest trudny, trzeba się przeciskać przez zwartą grupę biegaczy, ale po pierwszym kilometrze robi się już luźniej. Ale za to po chwili zaczyna się podbieg. Podchodzę do niego technicznie i nie jest źle, ale to dopiero początek. Po drodze mijamy pana z aparatem – szczerzę żeby i biegnę dalej. Podbieg i siedmiuset metrowy zbieg. Kilometr za kilometrem. Pod nogami mięso, twardo, miękko, ale nie grząsko, nie ma błota, jest dobrze. Raz przodem Przemek, a raz ja. Instynktownie zmieniamy się. Co kilometr susze w słuchawkach tempo kilometra, ale też tętno, które zaczyna wzrastać. Te podbiegi śrubują tętno w górę.
Staram się trzymać na tej samej pozycji ale momentami czuję, że odjeżdżam. Zbiegi wcale mi nie pomagają. nie wykorzystuję ich. Przemek zawsze na zbiegu mnie wyprzedza. Za to na podbiegach daje mi fory. Uwielbiam ten stan. Upatrzyłem sobie punkt przede mną i do niego dążę. Nic się nie liczy, tylko dystans. Dobrze jeśli się zmniejsza, gorzej jeśli… Na 5-tym kilometrze punkt z wodą. Nawet się nie zastanawiam, nie piję. Przedwiośnie, dystans ok 10 km, nie potrzebuję wody, dam radę. Zaczynam jednak odczuwać głód. Dobrze, że przed startem wciągnąłem jeszcze banana. Mogła jeszcze być buła z miodem, ale trudno. Muszę wytrzymać na tym paliwie, które jest.
Teraz do już z górki, oczywiście w przenośni, bo minąłem piąty kilometr i coraz bliżej do końca. Znowu mijam fotografa, znowu szczerzę zęby. Do końca coraz bliżej. Sił powinno wystarczyć. Biegnę swobodnie, przynajmniej takie mam odczucia, bo patrząc z boku może się wydawać, że umieram. Ostatni zakręt, poznaje już ostatnią górkę, potem powinno być wypłaszczenie i kilkaset metrów do mety. Ścigam upatrzony punkt. Metę widać i słychać, ostatni zakręt… jak burza wyprzedza mnie Przemo. Wziął mnie z zaskoczenia. Nie jestem w stanie już nic zrobić. Przyspieszam, ale na metę wpadam dopiero za chwilę. Koniec. Metą. Cześć i chwała bohaterom.
Czas 53:04, trudna trasa. Reasumując nie jest źle. Idę do przodu, wracam na właściwe tory. Dzięki Przemo z towarzystwo i motywację. Za rok, znowu tu będę. To jest dobry start na początek roku.