Dzisiaj poduszka znowu była gorąca z obydwu stron. Sen nie nadchodził, a z każdą minutą ilość przeliczonych owiec, baranów i tym podobnych wspomagaczy, rosła. Nie czułem zapachu pobliskiego lasu, tylko przepełnione wysoką temperaturą powietrze. Coś się kończy, coś się zaczyna. Kończy się dzień i zaczyna się noc. Zaczyna się wyścig z czasem i kończy się. Wyścig skończył się przedwcześnie dla Roberta Karasia, skończył się Adriana Kostery na 3-cim miejscu (za belgiem i niemcem). Trzeci z polaków Tomek Lus jeszcze walczy – zostało mu już mniej niż 200 km do końca rywalizacji – aktualnie jest na 11 miejscu.
Tymczasem w tle mamy awanturę pomiędzy Karasiem i Kosterą, zupełnie nie potrzebne, wzajemne opluwanie się. Trochę czasu musi chyba upłynąć, żeby emocje opadły i włączyło się spokojne myślenie – każdy popełnia błędy, trzeba umieć wyciągać z nich wnioski – tyle w temacie.
Na arenie pozostaje jeszcze cichy bohater – francuska Nadine Zacharias. Sześćdziesięciolatka przyjechała na zawody sama, bo nie ma teamu, który by ją wspierał. Etap pływacki ma za sobą, rower również, teraz biegnie. Oprócz tego gotuje dla siebie posiłki, pierze, zajmuje się serwisem sprzętu… Zaczęła od biegania w 2014 roku, gdy pokonała raka. To miała być Jej terapia. Teraz bierze udział w MS w szwajcarskim Busch. Nawet jeśli ukończy zawody, w co wierzę, to nic z tego nie będzie miała oprócz zadowolenia i satysfakcji. Nagrody są tylko dla pierwszej, zwycięskiej trójki (odpowiednio 1000, 600 i 400 euro).
Dwa dni przerwy od biegania. Zebrałem się w sobie. Pobiegłem do Białochowa Aleją Kasztanową. Po pierwszym okrążeniu miałem dosyć i wtedy pomyślałem o Adrianie, Robercie, Tomku, ale przede wszystkim o Nadine – spiąłem poślady i zrobiłem jeszcze dwa okrążenia – można?