Co tak właściwie epickiego jest w bieganiu, czy długie przygotowania, czy sam bieg, a może finisz? Czy bieganie jest ogóle epickie?
Odezwał się wieczorem Przemo z pytaniem, czy będę na parkrunie. Jak dożyję, to oczywiście q..a, że tak. Z tym pozytywnym nastawieniem poszedłem oddać się w czułe objęcia Morfeusza. Ostatnie dni sprawiły, że kładę się spać o wiele wcześniej niż zwykle, nie siedzę przed laptopem, nie trzymam w ręku telefonu, co najwyżej ebooka. O 22-giej leżę i czekam na zaśnięcie. Długo nie muszę czekać. Przeważnie jest tak, że [przykładam głowę do poduszki ułożony na prawym boku i po chwili jest już następny dzień. No nie do końca. Budzę się i staram się nie otwierać oczu, bo jak już otworzę, to będzie pozamiatane, nie zasnę. A tak jest szansa, że pokręcę się w lewo i prawo i zasnę. Następnego dnia rano budzę się o 5-tej, 6-tej lub 7-mej i wstaję. Dzisiaj był ten dzień szóstowy i o szóstej właśnie wstałem, przeciągnąłem się i zszedłem do kuchni przygotować rytualną kawę i płatki. Odgłosy pracującego młynka w ekspresie sprawiają, że w dalszej kolejności w kuchni pojawia się pies, a po niezbyt długiej chwili, Aga. I tak nie jest żle z tym ekspresem, nie jest głośny. Pierwszy mój ekspres Saeco Talea Ring podczas mielenia kawy budził wszystkich domowników oraz sąsiadów. Po pewnym czasie zacząłem szukać kolejnego ekspresu i wybór mój padł na Siemensa i to był strzał w dziesiątkę. Poduszkę, której używałem jako tłumik przy poprzednim ekspresie, mogłem spożytkować zgodnie z przeznaczeniem, dla którego została tak na prawdę stworzona. Siemens był cichy. Młynek pracował delikatnie, aksamitnie istna poezja. Po sześciu latach nastąpił rozwód – nie mojej winy, nie z winy Siemensa. Po prostu zapragnąłem czegoś nowego. No i mam i jestem bardzo zadowolony, bo jest cichy, ładny, ergonomiczny, przyjazny dla mojej kieszeni, świetnie spienia mleko – to zdanie Agnieszki, bo ja preferuję czarną… Kolory za oknem są tak samo jednolicie czarne, jak moja ulubiona kawa. Panują egipskie ciemności. Przypominam sobie, że dzisiaj sobota i że umówiłem się na bieganie. Mam więc cel.
Wypijam kawę, pochłaniam płatki, przygotowuję rzeczy w których dzisiaj wystąpię, układam je we właściwej kolejności, żeby nie zrobić z siebie idioty przy ubieraniu i tyle. Sprawdzam jeszcze temperaturę na zewnątrz, bo w domu jest ok. Amplituda wynosi 24 stopnie, przy czym w domu jest ok 21 stopni. Pytanie – jaka temperatura panuje na zewnątrz? Wysoka wilgotność powietrza i mogę śmiało powiedzieć, że temperatura odczuwalna to minus sześć! Jaki z tego wniosek? Nie, nie trzeba się grubo ubrać – trzeba szybciej biec, wbrew „mojemu” hasztagowi #wolnobiegi.
Auto odpala za pierwszym razem. Wczoraj byłem podbić przegląd techniczny, więc to zobowiązuje – cieszę się, że auto to rozumie. Podróż do Gru trwa chwilę, parkuję i przemieszczam się na start cotygodniowego biegu. Jest chłodno, zaczynam rozgrzewkę. Aaa, jeszcze upycham dwie dychy w WOŚP-owej puszce i zaczynam ruszać się, rozciągać, przeciągać. Cała procedura trwa z 10 minut i właściwie mógłbym już biec. Ale jeszcze zbiórka do zdjęcia, losowanie pamiątkowego pucharu i idziemy na start. Na starcie witamy uczestników sobotniego biegu, w szczególny sposób pierwszorazowych, a jeszcze bardziej szczególnie tych z innych lokalizacji (Katowice, o ile się nie przesłyszałem). Na koniec początku część artystyczna – dyplomy. Jednym z tych szczęśliwców byłem dzisiaj ja. Za 50 parkrunów otrzymałem pamiątkowy dyplom, którego zapomniałem 🙁
Miało być epicko, to teraz będzie. Oczywiście spotykam kolegę Przemysława, umawiamy się co i jak, w szczególności jak to powoli i bez spiny będziemy biec… a potem było 3,2,1 start i życie napisało swój scenariusz. Początek biegu jest o tyle trudny, że trzeba wypracować sobie miejsce, rozepchnąć się łokciami, a przy tym dobrze wyglądać i uśmiechać się, bo dzisiaj aż trzech fotografów…
Przemek szybko zniknął. Zdołałem taktycznie wyprzedzić kijkarzy i zacząłem się rozpędzać. Co mi łaziło po głowie? Tutaj, między dziewczynami… uwaga gruda zlodowaciałego śniegu, bo się wywalę. Trzeba wodolejstwo uważać na zakrętach, bo łatwo o wywrotkę – pamiętam część trasy z wczoraj i wiele się nie zmieniło. Muszę trochę przyspieszyć, żeby wyprzedzić tego pana – przed nim jest trochę luzu więc się chyba zmieszczę. Wyprzedzam poboczem, po chwili mnie wyprzedzają i tak przez pewien czas, takie przetasowania: raz ja, raz mnie. Ta laska ma fajne leginsy, takie kolorowe, będę się jej trzymał… kurde uciekła mi. Dobra, znajdę następne leginsy… jest trochę pod górkę: wyprostuj się, kolana wyżej, patrz przed siebie, nie garb się, oddychaj swobodnie. Sapię niczym parowóz, ale hiperwentylacja.
Zastanawiam się na ile biegnę: na 80%, na 100%, może na 120%. Wypluwam płuca, rozglądam się, czy czasami nikt nie zechce mi udzielić pierwszej pomocy, ale nie. Mijam tabliczkę z pierwszym kilometrem – 5:03. Jakbym to utrzymał, to by było coś. Ale na pewno nie dam rady. Dlaczego nie dam rady? Spróbuj kolejny kilometr pocisnąć, może wydłużysz krok? Długa prosta. Widzę masę biegaczy przede mną. Jak to na mnie działa? Motywująco? Zabija mnie? Bądź realistą. Jak będziesz biegł sam, to będziesz pierwszy, albo co najwyżej w kategorii wiekowej, gdy mocniejsi ode mnie, będą w pracy, chorzy, pojadą na urlop itp. Dobra cisnę. Oooo, znowu mnie ktoś wyprzedził. Dobra, jest zakręt i zaraz będzie drugi kilometr, czyli, o ile dobrze liczę do końca zostaną trzy. Jarzenie mam jeszcze dobre, nie jest źle, przebiegłem mniej niż połowę, wiem o tym i nie zwalniam. Drugi kilometr 5:09. Jakiś czas temu wyprzedził mnie Józek z Robertem – normalna rzecz. Przez chwilę jeszcze ich widziałem, ale już ich nie widzę. Trzeci kilometr jest delikatnie pofałdowany. Można podejść do tego jak do problemu, albo jak do wyzwania. Podchodzę jak do wyzwania: kur… co ja tutaj robię, mogłem w łóżku leżeć, kur…a ten mnie wyprzedza pod górkę. Weź się chłopie za coś co umiesz robić, zap… laj! Trzeci kilometr na boku i powiem nie jest źle 5:10 – takie wyzwania to cenna rzecz. Kolejna długa prosta. Znowu widzę ile osób przede mną. Nie patrzę wstecz. Odważyłem się kąta oka zerknąć, czy ktoś mnie nie łyknie. Uff na razie spokój, ale nie ma co, trzeba zap…ać. Jest trochę z górki, tak mi się przynajmniej wydaje. Pod nogami jest miękko. Biegnę poboczem po liściach – przyjemnie. Oczywiście sapię dalej… z przyjemności. Kurde, żeby tylko wytrzymać. Jeszcze tylko półtora kilometra. Za chwilę ostry zakręt. Potem znowu kilka podbiegów… żeby tylko nie odpuścić. Z górki staram się puszczać nogi fantazji, ale to zbyt krótkie zbiegi, po których kolejny podbieg, kolana wyżej, wyprostuj się, patrz przed siebie… Kolejną tabliczkę mijam po 5:10. Jeszcze tylko kilometr, no 1000 metrów. Pod koniec zaatakuję… jak będę miał z czego, bo w końcu nie wiem czy to 80, 100 czy 120%. Do rekordu na 5km mam jeszcze sporo zapasu. Dużo pracy przede mną. Chciałem zrobić rekord w ubiegłym roku, ale zabrakło mi kogoś, kto by mnie podholował – ładnie mówiąc, albo kogoś z pejczem, kto dałby wyraźną komendę: daaawaj, zapraszam zap…lać.
Cholera nie zauważyłem fotografa… ciekawe jak wyszedłem, czy miałem głupią minę, może lepiej żeby skasował to zdjęcie. Słyszę już metę. Dawaj, skróć krok, zwiększ kadencję, ostatni podbieg, jeszcze trochę. Ale było EPICKO! Czas na mecie 25:33. Metę mijam jako 35 biegacz. To lepiej niż w ubiegłym tygodniu, jest progres. Ostatni taki czas miałem w październiku ubiegłego roku. Wracam na właściwe tory. Przybijam piątkę z Przemknie i idziemy na tort! A co tam. Jak świętować to na całego! Dobrze rozpoczęta sobota. Jestem zadowolony. Przemek mówi, że może te tempówki działają. Może rzeczywiście. Idę dalej, nie zatrzymuję się w miejscu.
Taka ciekawostka: ustawa o lasach stanowi, że po lesie nie wolno biegać… wyjątkiem jest infrastruktura turystyczna typu wyznaczone szlaki dla kijkarzy, biegaczy, amatorów jazdy konnej, na zorganizowanie parkrun w lesie potrzeba specjalnego zezwolenia, ale jak bym chciał w lecie pobiegać sobie dla zdrowia to w myśl ustawy nie wolno… tylko szybko, żeby cię nie złapali!
Druga ciekawostka: w Dublinie organizowany jest parkrun na terenie zakładu zamkniętego Mountjoy Prison. Biegają skazani, ale osoby z zewnątrz mogą się próbować zapisać na bieg i uczestniczyć w nim. Co tydzień 8 wybranych osób bierze udział w parkrun za kratkami bez telefonów, bez zegarków, bez jakiejkolwiek elektroniki. Jest pomiar czasu, są wyniki, ale nie ma pamiątkowych zdjęć itp.
Jutro biegam w Rudniku – jest bieg w ramach WOŚP, a ja pobiegnę w koszulce „Policz się z cukrzycą” – do zobaczenia.